Degradacja Demjana – od króla strzelców Ekstraklasy do 3. ligi słowackiej

0
Robert Demjan

Z nieba do piekła – tak można nazwać drogę, którą w ostatnich czterech latach przebył Robert Demjan. W sezonie 2012/2013 niespodziewanie został królem strzelców polskiej Ekstraklasy. To zaowcowało transferem do Belgii. Dziś Demjan przygotowuje się do sezonu w Iskrze Borcice, drużynie z 3. ligi słowackiej.

Nigdy nie uchodził za wirtuoza, ale jego skuteczność siała postrach u bramkarzy przeciwników. Sezon 2012/2013 Demjan zakończył z czternastoma bramkami na koncie, a przecież wtedy rozgrywki kończyły się po trzydziestu kolejkach. Tyle wystarczyło, by wyprzedzić Ljuboję czy Ślusarskiego i zdobyć koronę króla strzelców.

Za mała Bielsko-Biała

Słowackim napastnikiem zaczęły się interesować kluby z mocniejszych lig. Pieniądze nie były problemem, ponieważ w Bielsku-Białej się nie przelewało. Każda złotówka zarobiona na transferze zawodnika do Waasland-Beveren była uznana za cenną. Mało kto się wówczas spodziewał, że nim kibice w Bielsku-Białej zaczną tęsknić za zawodnikiem, ten wróci do drużyny z podkulonym ogonem. Dwa gole i dwie asysty – to by było na tyle, jeśli chodzi o dorobek Demjana w najwyższej klasie rozgrywkowej w Belgii. Liczby, które nie rzucają na kolana, jeśli weźmiemy pod uwagę, że napastnik wystąpił w aż 23 spotkaniach ligowych.

Pożegnanie z Ekstraklasą

Robert Demjan powrócił do Podbeskidzia, gdzie wciąż był uznawany za klasowego gracza. Odbudował się, ale do dyspozycji z sezonu 2012/2013 wciąż mu było daleko. Nie można powiedzieć, że Podbeskidzie było lepszą drużyną, niż wtedy, kiedy Demjan zdobywał koronę króla strzelców. Wciąż wszyscy czekali na bramki Słowaka, które gwarantowałyby oddalenie się od strefy spadkowej.

Demjan w dwóch kolejnych sezonach po powrocie z Belgii łącznie jedenaście razy wpisał się na listę strzelców. Jak nie trudno obliczyć, był to wynik o trzy bramki gorszy od tego, który wykręcił w sezonie 2012/2013. Drużyna boleśnie to odczuła. Na wiosnę 2016 roku Podbeskidzie pożegnało się z Ekstraklasą, a Demjan rozegrał najprawdopodbniej ostatni mecz w karierze na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w jakimkolwiek państwie. Pożegnianie godne goleadora – bramka i asysta w ostatnim meczu ligowym z Wisłą Kraków.

Twarde lądowanie

Nice 1 liga nie jest rajem dla napastników. Nikt nogi nie odstawi, łokcie też pójdą w ruch, jeśli zajdzie taka potrzeba. Robert Demjan został w drużynie i chciał pomóc w misji jak najszybszego powrotu Podbeskidzia do Ekstraklasy. Misji nieudanej, za co pewną odpowiedzialność ponosi również słowacki snajper.

Zespół na pewno liczył na więcej niż na cztery bramki i jedną asystę – a taki dorobek zgromadził Demjan w poprzednim sezonie. W 2017 roku Demjan więcej czasu niż na boisku, spędzał na ławce rezerwowych. To był znak, że konieczne są dalsze zmiany.

Źle się dzieje

W Podbeskidziu nie dzieje się najlepiej. Dyrektor sportowy Andrzej Rybarski i trener Jan Kocian nie potrafią znaleźć wspólnego języka. Doszło do tego, że szkoleniowiec przyniósł zwolnienie lekarskie tuż przed pierwszym meczem nowego sezonu. Na ławce trenerskiej w ten weekend się nie pojawi, ale to nie jest największym problemem. Spekuluje się, że może być to początek końca współpracy Kociana z Podbeskidziem, a zwolnienie lekarskie jest tylko swego rodzaju wymówką.

Z zespołem od pewnego czasu nie trenował już Robert Demjan, któremu wygasł kontrakt. Być może to właśnie napięta sytuacja w klubie skłoniła go do przenosin. W Bielsku-Białej miał bardzo mocną pozycję i wątpliwym jest, by nowa umowa nie pojawiła się na jego stole. Słowacki napastnik postanowił jednak kontynuować swoją karierę w ojczyźnie, w której nie występował od 2007 roku.

Wybór padł na Borcice, co jest nie lada zaskoczeniem. Tamtejsza Iskra rywalizuje dopiero na trzecim szczeblu rozgrywek. Biorąc pod uwagę, że Demjan ma już 34 lata, istnieje mała szansa, że zdąży przemierzyć z klubem drogę do słowackiej elity.

Poprzedni artykułApetyt rośnie w miarę jedzenia, czyli oczekiwania względem Jurgena Kloppa
Następny artykułCiprian Tatarusanu trafił pod skrzydła Claudio Ranieriego