Arka, Lech, Legia – początek, czy może koniec europucharów?

0

Czy rok po tym, jak Legia zanotowała historyczny awans do Ligi Mistrzów, przyjdzie nam wrócić do bolesnej rzeczywistości, znanej z poprzednich lat? Niby jest tak dobrze, ale mam wrażenie, że jednak nie do końca. Z jednej strony nasza reprezentacja pewnie zmierza ku przyszłorocznym mistrzostwom świata, zdecydowanie przewodząc w tabeli swojej grupy eliminacyjnej, zajmuje historyczne, bardzo wysokie miejsce w rankingu FIFA, kluby zbroją się dokonując hurtowych niemal transferów, a ostatecznie bardzo możliwe jest, że już we wrześniu będzie nam dane ekscytować się właśnie tylko rozgrywkami reprezentacyjnymi.

Krok do przodu, krok do tyłu

legia

Po zeszłorocznym sukcesie, jakim niewątpliwie trzeba nazwać awans Legii do wyczekiwanej dwie dekady grupy Ligi Mistrzów, ba, co więcej, również wyjście z bardzo trudnej grupy do fazy pucharowej Ligi Europy, mogło się wydawać, że przyszłość mienić się będzie w coraz przyjemniejszych barwach. Nie, różowo jeszcze nie było i raczej nikt o zdrowych zmysłach nie spodziewał się, że nagle dościgniemy klubową europejską czołówkę. Ale powiało przyjemną nutą optymizmu.

Oczywiście bolała, przede wszystkim kibiców stołecznej drużyny, strata wielkiej gwiazdy Legii i całej naszej ligi – Vadis Odjidja-Ofoe zdecydował się odejść do Olympiakosu. No ale czego można było się spodziewać. Jest to gracz definitywnie przewyższający swoim poziomem nasze lokalne podwórko. Przyszedł więc czas na zakupy i Legia, chcąc w kolejnym sezonie po raz kolejny myśleć o podniesieniu rękawicy w walce o grupę Ligi Mistrzów, po prostu musiała dokonać realnych wzmocnień. Przyszedł Sadiku, pojawili się Hildeberto, Pasquato, Mączyński. Czy to są wzmocnienia na miarę ambicji naszego mistrza? Nie zamierzam jeszcze tego oceniać, bo równie dobrze psy można było wieszać na popularnym VOO, który na początku zeszłego sezonu także formą nie błyszczał. Lekka nadwaga, brak pełnego przygotowania fizycznego do sezonu, brak formy… Podobnie, jak wspomniany Berto, który nawet nie zdążył jeszcze zadebiutować na boisku.

Na oceny poszczególnych zawodników przyjdzie jeszcze czas. Tylko tu warto się zastanowić, czy tak to powinno wyglądać? Czy Legia ma czas, by czekać, aż nowi zawodnicy dojdą do formy, zgrają się z zespołem? W zeszłym roku, mimo wszelkich problemów na boisku, udało się osiągnąć sukces, choć duże znaczenie miał tu także los, który przydzielał stołecznej drużynie w kolejnych rundach eliminacji Ligi Mistrzów niezbyt wybitnych przeciwników.

Kolejna europorażka?

Rozpoczął się kolejny sezon międzynarodowych rozgrywek klubowych, w którym na losowanie także specjalnie nie mogliśmy narzekać. Można było trafić lepiej, ale można było również dużo gorzej. No, może poza Arką, która tuż po przydzieleniu przeciwnika została spisana na straty. Możliwe, że przedwcześnie. Duńczycy może nie są potęgą, ale prezentują bardzo skuteczny, solidny futbol. Tymczasem to właśnie Arka Gdynia zanotowała w trwającej rundzie najlepszy wynik. Co prawda obronić wygraną 3-2 w Midtjylland będzie niezwykle trudno, ale nie jest to kompletnie nierealne.

Lech PoznańLech Poznań, mimo wielu okazji na lepszy wynik, przywiózł z kraju tulipanów w miarę dobry remis. W miarę, gdyż jest to najgorszy z możliwych remisów. Każdy równy, bramkowy wynik, byłby o niebo lepszy, gdyż już dawałby naszej drużynie przewagę, to przeciwnicy musieli by gonić, by awansować. A tak gra jest dalej otwarta, z tym, że jeśli Lech straci jakąś głupią bramkę (a do takich sytuacji polskie kluby zdążyły nas już przyzwyczaić), to Kolejorz będzie zobowiązany strzelić o jedną więcej.

Z kolei Jagiellonia Białystok może już skupić się tylko na rozgrywkach ligowych. Choć przyznam szczerze, że pod względem samej gry, to właśnie białostoczanie zrobili na mnie najlepsze wrażenie. Prezentowali się bardzo solidnie, ich akcje były szybkie, pomysłowe, stwarzali dużo zagrożenia pod bramką Gabali i pewnie to oni walczyliby teraz z Panathinaikosem, gdyby nie egoistyczna postawa niektórych piłkarzy (m.in. Novikovasa) w kilku świetnych sytuacjach. Ale nie ma co gdybać, Jaga odpadła, choć stać ją było na więcej. Zresztą, nie pierwszy raz.

Jagiellonii już nie ma w walce o Ligę Europy, jest Arka, jest Lech. Mimo w miarę dobrych wyników w pierwszych meczach, nie możemy, ani my, ani piłkarze, być spokojni przed rewanżami. Dużo do zrobienia i do udowodnienia zostało na boisku, by sezon 2017/2018 nie był kolejnym, który okaże się europorażką.

Kazachowie nie bogowie

Wracając do tych najbardziej prestiżowych rozgrywek, zastanówmy się, jakie szanse ma Legia w rewanżu z FK Astana. Wynik pierwszego meczu nie napawa optymizmem i nawet wygrana z Sandecją, która – jak twierdzą piłkarze Legii – trochę ich podbudowała, nie zwiastuje nagłej przemiany i lepszej jakości.

Astana- LegiaPan Mateusz Borek w dzisiejszym felietonie apeluje, by nie robić z Kazachów bogów futbolu. No i ma rację. Kto oglądał mecz z mistrzem Kazachstanu, ten powinien widzieć, jakie mają słabe strony. A jest ich całkiem sporo. Problem w tym, że na Legię w obecnej formie nie potrzeba bogów futbolu. W ostatnią środę mogliśmy się przekonać, że wystarczy przeciętna drużyna, która potrafi w jednej akcji trzy razy zagrać z pierwszej piłki, która umie wykorzystać katastrofalne błędy, niedokładne podania i szybko wyprowadzić kontrę. Tylko tyle i aż tyle.

Legia, niestety, obecnie nie potrafi nawet tego. I to, co pozwoliło uporać się z przeciętną fińską drużyną, w rewanżu z Astaną może być niewystarczające. Legii brak polotu, gry na jeden kontakt, dyscypliny i solidności w defensywie i – przede wszystkim – ogólnego pomysłu na rozegranie akcji. Uciążliwe było oglądanie, jak drużyna aspirująca do fazy grupowej Ligi Mistrzów męczy się się z grającą niemal cały mecz w osłabieniu Sandecją. Była przewaga w posiadaniu piłki, w strzałach, ale obiektywnie patrząc, zagrożenia żadnego. Legia grała bardzo wolno i bardzo słabo, mimo że przez prawie cały mecz miała przewagę jednego zawodnika!

Może Legia się obudzi. Może zacznie grać szybko i z pomysłem. Bardzo na to liczę. Jednak na razie nie widzę przesłanek, by spodziewać się środy z happy endem. Kciuki będę trzymał, tak jak trzymam za każdą polską drużynę w pucharach. Ale w tym wypadku, to jeszcze mocniej będę kibicował sędziemu i Astanie. Sędziemu – by dopatrzył się u Kazachów jakiegoś zagrania na czerwoną kartkę, najlepiej już w pierwszej połowie. Astanie z kolei, by strzelili bramkę. Samobójczą oczywiście. A najlepiej dwie.

Poprzedni artykułLotto Ekstraklasa – Sheridan bohaterem, wszedł z ławki i dał wygraną Jagiellonii
Następny artykułLotto Ekstraklasa – Piast rozłożony na łopatki! Pięć bramek Lecha Poznań