Król strzelców Ekstraklasy – to brzmi dumnie. Renoma, prestiż, szansa na podwyżkę lub transfer – być może do wielkiego, zagranicznego klubu. I zwrócenie na siebie uwagi reprezentacyjnego selekcjonera – tak przynajmniej mogłoby się wydawać.
Wilimowski, Pohl, Brychczy, Cieślik, Lubański, Lato, Kmiecik, Dziekanowski, Juskowiak… Pomiędzy nimi także zapomniani, przypadkowi gracze pokroju Grzegorza Kapicy. To jednak nie zmienia faktu, że od zarania polskich rozgrywek ligowych królem strzelców najwyższej klasy rozgrywkowej zostawał gracz, który potem (lub już wówczas) był istotnym ogniwem kadry. W ostatnim ćwierćwieczu już tak nie jest.
Można by rzec, że nie powinno się porównywać lat, w których zakazane były zarobkowe wyjazdy za granicę, z dniem dzisiejszym, kiedy najlepsi polscy futboliści grają w Bundeslidze czy Serie A. Ale z drugiej przecież strony niemal zawsze w kadrze znajduje się miejsce dla napastnika grającego w naszej lidze. A jednak większość tych, którzy zakładali snajperską koronę, w statystykach dzierży wstydliwe „2A”. Lub nawet 0.
W 1990 roku królem strzelców 1. Ligi został Andrzej Juskowiak i stanowi on modelowy przykład opisu z pierwszego akapitu, Niedługo po strzeleniu 18 goli w sezonie wyjechał na zachód i na lata stał się podporą reprezentacji Polski. W kolejnych dwudziestu siedmiu latach trudno doszukać się takich historii. Rok później koronę przejął Tomasz Dziubiński, a jego historia potoczyła się jeszcze szybciej. W następnym sezonie kopał już w mistrzowskim w Belgii Club Brugge i został pierwszym Polakiem, który strzelił bramkę w Lidze Mistrzów. Nawet jeśli uznamy, że jego „pięć minut” trwało 2,5 sezonu – powinien ostatecznie legitymować się czymś więcej, niż dwa towarzyskie mecze w narodowej kadrze. Nawet pomimo tego, że miejsce w reprezentacji blokowało mu trzech z czterech poprzednich królów strzelców plus Wojtek Kowalczyk i Romek Kosecki.
Dwa razy z rzędu najlepszym pierwszoligowym strzelcem zostawał Jerzy Podbrożny z Lecha Poznań. Ten, który potem grał pierwsze skrzypce w koncercie warszawskiej Legii w Champions League. A jeśli królowanie snajperom w barwach Kolejorza i wojowanie Europy w trykocie CWKS równało się zaledwie sześciu spotkaniom (bez gola) w S-Kadrze – jest to chyba smutne i nosi znamiona wielkiego niespełnienia.
Cóż jednak rzec o naszych dwóch kolejnych bohaterach? Któż pamięta Zenona Burzawę i Bogusława Cygana? Burzawa trafił do zarządzanego magnackimi pieniędzmi Sokoła Pniewy w wieku 32 lat jako legenda gorzowskiego Stilonu. Niespodziewanie nastukał 21 bramek w sezonie i choć media naciskały Henryka Apostela na wypróbowanie snajpera – ten pozostał niewzruszony. Burzawa do kadry nie został powołany nigdy. Po trzydziestce był też Bogusław Cygan, gdy zdobywał koronę króla strzelców w barwach Stali Mielec rok później. Tu opina publiczna aż tak nie naciskała. Efekt był taki sam, jak w przypadku Burzawy.
Inny przypadek stanowi król roku 1996, czyli Marek Koniarek. On co prawda także triumfował w strzeleckiej klasyfikacji w sędziwym dla napastnika wieku, ale już dekadę wcześniej był wyróżniającą się postacią na ligowych boiskach. Koniarek jednak przegrał sobie miejsce w reprezentacyjnym składzie „aferą alkoholową” za kadencji Wojciecha Łazarka (gdy był w topowej formie). Potem nigdy już nie zyskał zaufania kolejnych selekcjonerów.
Kolejny przykład – Mariusz Śrutwa. Członek „Klubu 100”, legenda Ruchu Chorzów, a jednak zdecydowanie bardziej zaznajomiony z tzw. „Reprezentacją B”, niż z właściwą kadrą narodową. Podobnie było z Piotrem Reissem z Lecha Poznań – klubowa ikona i jeden z najlepszych strzelców w historii, a w reprezentacji okazjonalna „zapchajdziura”.
Adam Kompała z Górnika Zabrze? On nawet nie zadebiutował w „Drużynie A”, ale należy wspomnieć, że był jednak stricte pomocnikiem. Jego wystrzał skuteczności z roku 2000 nigdy się już nie powtórzył. Osobną klasę stanowią Tomasz Frankowski i Paweł Brożek. Ci w reprezentacji swoje zagrali, ale ich przygodę z kadrą najlepiej obrazuje słowo „niespełnienie”.
Wreszcie Grzegorz Piechna, którego przypadek przypomina historię Zenona Burzawy. Trzydziestolatek zaliczył fantastyczny sezon w Koronie Kielce – „ligowiec roku” i „odkrycie roku” w plebiscycie tygodnika „Piłka Nożna”, piłkarski Oscar w kategoriach „najlepszy napastnik Orange Ekstraklasy” i „odkrycie roku Orange Ekstraklasy”, tytuł króla strzelców… I medialna nagonka na Pawła Janasa, by wypróbował Piechnę w reprezentacji. Piłkarz Korony miał więcej szczęścia, niż Zenon Burzawa. Janas pozwolił mu zadebiutować w towarzyskim spotkaniu z Estonią, w podziękowaniu za co Grzesiek zdobył bramkę. Ale to by było na tyle, poza wątpliwym prestiżowo epizodem w „Reprezentacji B”.
Potem zestawienie zdominowali obcokrajowcy, z wyjątkiem Roberta Lewandowskiego (który coś tam jednak w kadrze gra :)), Kamila Wilczka (dziś puka do bram reprezentacji z duńskiego Broendby) oraz Marcina Robaka (ten natomiast chyba pasuje do powyższego zestawienia). Czy w dobie błyskawicznych transferów młodych zawodników do zachodnich klubów i częstego sięgania przez włodarzy rodzimych zespołów po ofensywnie usposobionych obcokrajowców doczekamy się jeszcze historii Juskowiaka czy Lewandowskiego?
________________________________________________________________________