Od Shearera do Mięciela #2 – Ekscentryzm po latynosku

0

Legendarny Bruce Grobbelaar zawsze twierdził, że dobry bramkarz musi mieć coś z idioty. Ile w tym zdaniu prawdy – tyle wyzwań dla współczesnych szkoleniowców, by utrzymać wszelkie dziwactwa w ryzach.  Od dawna już na wybuchy temperamentu czy odjazdy brawury pozwalać sobie mogą wyłącznie gracze „przodu”. Współczesna myśl taktyczna nie przewiduje możliwości, by dobry, środkowy obrońca  angażował się w dryblingi przy linii bocznej na wysokości własnego pola karnego, a golkiper lubował się w żonglerskich popisach, główkach i piętkach.

Już nawet gra na przedpolu takiego Manuela Neuera uznawana jest przez wielu za zbytnią nonszalancję. Ostatni z jego wielkich poprzedników – Kahn, Kopke, czy Illgner – byli przecież niemieckimi maszynami zaprogramowanymi na obręb własnej ”szesnastki”, dzikami warującymi przy swym barłogu. A jednak dalekie wyjścia Neuera są zaledwie dziecinną igraszką w porównaniu z wyczynami bohaterów niniejszego artykułu.

Gatti jednym z pierwszych

Domem bramkarskiego szaleństwa jest Ameryka Południowa. Nie mogło być inaczej – wszak jest to ojczyzna fantazji, czarów i nieprzejednania w piłce nożnej w ogóle. Z pewnością było wielu wariatów przed Hugo Orlando Gattim – to on jednak swym zachowaniem stworzył pierwszą, pełną definicję bramkarskiego ekscentryzmu.

Gatti przez ponad ćwierćwiecze bronił w argentyńskiej Primera Division, stając się legendą Gimnasii La Plata, Boca Juniors i reprezentacji Argentyny. „El Loco” był doprawdy szalony – konstruował kontrataki, grał ostatniego obrońcę, jako pierwszy używał głowy i klatki piersiowej do kontroli piłki w polu karnym i poza nim. Swoje długie włosy związywał barwnymi wstążkami (kiedyś w trakcie meczu wziął od jednego z kibiców grzebień i zaczął się czesać), lubował się w też kolorowych bluzach. Piłkarzy desygnowanych do strzelania na jego bramkę rzutu karnego raczył ognistymi, dekoncentrującymi przemowami o swojej wielkości i małości oponenta. Przy tym wszystkim bronił wspaniale.

Zamiłowanie do poszerzenia swego pola gry wykazywał w tamtych latach także reprezentant Peru Ramon Quiroga, który dalekimi wyjściami na Mistrzostwach Świata w 1978 roku powstrzymał kilka groźnych kontr biało-czerwonych Jacka Gmocha. Quiroga zresztą poddał się naturalizacji, gdyż – podobnie jak Gatti – urodził się i wychował w Argentynie. Argentyńczykiem o kolumbijskich korzeniach był natomiast Carlos Navarro Montoya, pod wieloma względami następca Wariata Gattiego.

Klonowanie w Buenos Aires

Gatti zakończył piłkarską karierę w 1988 roku w wieku 44 lat, po 13 sezonach i 381 spotkaniach rozegranych w barwach Boca. W jego miejsce z Velez Sarsfield sprowadzono właśnie Navarro Montoyę, który na La Bombonera miał później rozegrać 323 mecze w dziewięć sezonów, niemal nie opuszczając żadnego spotkania. Montoya był podobnego do swego poprzednika wzrostu, miał takie same, długie, gałęziaste ręce, czarne włosy do ramion, w podobny sposób „garbił się” na linii bramkowej i miał przypominającą Gattiego koślawą koordynację ruchów.

Czy zatrudnienie właśnie Montoyi było celowe dla przedłużenia legendy Gattiego, dla swoistego zaklęcia pozycji nr 1 w Boca, by wyglądający jak Gatti golkiper także bronił jak on? Trudno powiedzieć, jednak „El Mono” („Małpa”) wziął do siebie oczekiwania fanów Xeneizes i zaczął wypuszczać się w okolice boiska słabo poznane przez kolegów po fachu. Wkrótce jego gra nogami na szesnastym metrze stała się słynna, a on został „Młodym Wariatem”.

Opisując ekscentryzmy argentyńskich bramkarzy warto wspomnieć o byłym graczu RCD Mallorca, reprezentancie Albicelestes na Mistrzostwa Świata w 1998 roku. Carlos Angel Roa w 1999 roku, w wieku 30 lat, ogłosił zakończenie kariery z powodów religijnych. Po gorliwym przyswajaniu idei kościoła Adwentystów Dnia Siódmego Roa uznał, że przekonania zakazują mu gry w piątki i w soboty. Odrzucił też możliwość renegocjacji kontraktu, gdyż uważał, że w niedalekiej przyszłości nastąpi koniec świata.

Cóż, od tamtych dni minęło 18 lat – Ziemia nie wybuchła, Słońce nie zamarzło, a Roa zdążył jeszcze powrócić do kadry Mallorki i zrobić dwa sezony w Albacete.

Mały rycerz w lśniącej zbroi

Bramkarskie szaleństwo nie kończy się w Argentynie. Czy za ten „wariacki pierwiastek” można uznać ciąg na bramkę i bicie strzeleckich rekordów przez golkiperów? Jeśli tak, należy wspomnieć o liderze listy najskuteczniejszych, Brazylijczyku Rogerio Cenim, który na przestrzeni swej długiej kariery strzelił 61 bramek z rzutów wolnych i 69 bramek z rzutów karnych, całość wieńcząc wisienką na torcie w postaci gola z akcji. Nie można zapominać o narwanym Peruwiańczyku Johnnym Vegas Fernandezie czy Kostarykańczyku Fernando Pattersonie. Ja jednak skupię się na trzech zdecydowanie najjaśniejszych (sorry, Rogerio) gwiazdach listy bramkarskich strzelców.

Oglądanie wyczynów Meksykanina Jorge Camposa i Paragwajczyka Jose Luisa Chilaverta stanowiło ambrozję futbolu lat dziewięćdziesiątych. Niziutki, ale niesamowicie skoczny piłkarz z Acapulco, w zaprojektowanych przez siebie, wielobarwnych, jaskrawych strojach, był idolem setek tysięcy rodaków. A i ja, stając za dzieciaka między słupkami klepiska w podiławskich Gajdach, często stawałem się Camposem właśnie, parując strzały bezzębnego Batistuty, 9-letniego Shearera czy zrzucających się na oranżadę braci de Boer.

Campos wykazywał się akrobatycznymi umiejętnościami, odległymi dla znakomitej większości jego kolegów po fachu. Uwielbiając błysk fleszy i echo zachwytu płynące z trybun rzucał się w kierunku futbolówki niczym gepard doganiający ofiarę nawet wtedy, gdy pewnym było, że oddany strzał mija światło bramki. Ale kibice wpadali w ekstazę, a Jorge paradował po raz kolejny. A kiedy w 1997 roku napastnicy Atlante nie byli w stanie znaleźć drogi do bramki rywala, trener także zareagował jak szaleniec. Wprowadził na boisko drugiego bramkarza, Camposa jednocześnie przesuwając na linię napadu, a ten przepiękną przewrotką wygrywał mecz.

Chilavert też zwykł grywać w kolorowych bluzach, niejednokrotnie z naszywką buldoga – bo „El Buldog” mówiono właśnie o nim. Przez lata uważany był za najlepszego bramkarza na świecie Paragwajczyk wykazywał się sporą charyzmą i wybuchowym temperamentem. Jako kapitan drużyn wdawał się często w długie i ekspresyjne wymiany zdań z arbitrami. Kiedy sędziowie pozostawali głusi na jego argumenty, potrafił interweniować w mniej sportowy sposób, vide konflikt z Kolumbijczykiem Faustino Asprillą w 1997 roku. Siłą Chilaverta były jednak przede wszystkim umiejętności bramkarskie i spośród opisywanych przeze mnie graczy wykazywał się kunsztem najwyższej próby.

El Loco Reales

Jeśli mowa o ekscentrycznych bramkarzach obu Ameryk, listę można zwijać i rozwijać, dokonując wielu roszad w klasyfikacji na największego szaleńca. Jedynie miejsce pierwsze nie powinno budzić żadnych wątpliwości. Zgodzą się ze mną wszyscy, którzy zetknęli się z osobliwością Rene Higuity.

Nie znam kolumbijskich dialektów hiszpańskiego, ale stawiam stówę, że Higuita na przedmieściach Bogoty oznacza synonim słowa „ryzyko”. Bramkarz należący do bajecznego, choć niespełnionego pokolenia kolumbijskich piłkarzy pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych, kochał adrenalinę. Dziś zapamiętany jest głównie ze straty, po której Roger Milla przybliżył Kameruńczykom ćwierćfinał Mundialu w 1990 roku, oraz z odbicia nieudanego dośrodkowania Jamiego Redknappa w towarzyskim meczu w Anglią, które nazwane zostało „Scorpion Kick”.

Porywacz dzieci na zlecenie Pablo Escobara, dyskwalifikowany za zażywanie kokainy uczestnik latynoskiego „Survivora” i serdeczny przyjaciel Diego Maradony z jednej strony. Z drugiej – ósmy bramkarz w historii Ameryki Południowej według IFFHS i jeden z przedstawicieli kategorii graczy, za którymi najbardziej się tęskni.

Kogoś Wam brakuje?

Poprzedni artykułNemanja Nikolić idzie po rekord w MLS
Następny artykułVadis Odjidja-Ofoe odchodzi z Legii!