Fabio Cannavaro – Od chłopca do podawania piłek po mistrza świata

0
fabio cannavaro

Fabio Cannavaro, mistrz świata oraz zdobywca Złotej Piłki z 2006 roku, na łamach “Player's Tribune” opisał swoją historię sięgającą czasów, kiedy był tylko chłopcem do podawania piłek, aż po początki kariery trenerskiej w Chinach. Niezwykłe przemyślenia i wnioski niezwykłego obrońcy.

Kiedy ludzie myślą o współczesnym włoskim futbolu, myślą o obronie. Może dzieciaki marzą o byciu Giorgio Chiellinim czy Leonardo Bonnuccim.

Ale pozwól, że Ci coś opowiem…

Ja sam wcale nie marzyłem o byciu obrońcą.

Kto chciałby grać z tyłu po obejrzeniu napastnika Paolo Rossiego, który w finałach mistrzostw świata w 1982 roku strzelił sześć goli? Nadal pamiętam pomocnika Marco Tardelliego, który w finale strzelił gola z linii pola karnego. Pamiętam jego radość, wyraz jego twarzy po strzeleniu gola. Pamiętam sposób, w jaki biegł, krzycząc, z obiema pięściami uniesionymi w górę.

Jak wielu innych chłopców we Włoszech, siedziałem przed telewizorem – miałem zaledwie dziewięć lat – kiedy zabrzmiał finałowy gwizdek, a Włochy zdobyły mistrzostwo świata, co wykrzyczał z ekranu Nando Martellini.

Campioni del mondo! Campioni del mondo! Campioni del mondo!

Nie wydaje mi się, by po tym wydarzeniu istniał choć jeden chłopiec, który uderzając piłką w ścianę, nie słyszał dopingującego go głosu Martelliniego.

Kiedy po raz pierwszy pojawiłem się w Napoli, byłem chłopcem od podawania piłek, co oznaczało, że mogłem oglądać treningi legend. Potem, jako nastolatek, dołączyłem do młodzieżowej drużyny jako pomocnik, całkiem jak Tardelli.

A przynajmniej tak było do momentu, kiedy jeden z dyrektorów klubu przyszedł do mnie i powiedział, że zmienię pozycję. –Fabio, wolałbym, żebyś był obrońcą – powiedział.

I tak to się stało. Żadnych wyjaśnień, żadnych powodów. Byłem na boisku niższy niż wszyscy inni, więc nie wyglądałem na obrońcę, a już z pewnością nie jak środkowy obrońca. Ale od tego momentu była to moja pozycja. Na szczęście dla mnie, uwielbiałem grać na obronie. Byłem też w tym całkiem dobry.

Patrząc wstecz, zawdzięczam swoją karierę dwóm rzeczom. Pierwsza, że uczyłem się obserwując najlepszych. Po dotarciu do Napoli grałem u boku Ciro Ferrary, który zagrał ponad 500 meczów dla Napoli i Juventusu i jest jednym z najwspanialszych obrońców w historii włoskiej piłki nożnej. Ferrara, jak wielu Włochów, nie przebierał w słowach. Mówił ci gdzie masz być, co masz robić i czy masz jakiekolwiek szanse z przeciwnikiem.

Ferrarę poznałem w 1987 roku w Napoli, podczas moich pierwszych dni w roli chłopca od podawania piłek. Wtedy drużyna wygrała swój pierwszy tytuł w Serii A, a ja stałem z nimi na boisku. To był magiczny sezon. Bardzo wiele się nauczyłem od wszystkich graczy, ale głównie od jednego z nich.

Geniusz

Diego Maradona.

Każdego dnia oglądałem legendę. I kiedy zostałem wezwany, by grać z pierwszą drużyną, powiedziałem: “w końcu będę trenował z Maradoną“.

Ferrara tylko spojrzał na mnie z uśmiechem na twarzy. “Nie, nie, to nie jest tak, że po prostu idziesz na trening z Maradoną“, powiedział. “Nie możesz ot tak zabrać piłki Maradonie. Ona nigdy nie opuszcza jego stóp“.

A potem podał mi piłkę. “Masz, weź to, bo nigdy nie zabierzesz piłki Maradonie“, powiedział. “Ale możesz wziąć jedną ode mnie“.

W końcu zacząłem trenować z Ferrarą, resztą pierwszego składu i z Maradoną, moim idolem. Pewnego dnia Maradona ruszył wprost na mnie. Bez chwili zastanowienia ruszyłem w kierunku piłki.

Zabrałem piłkę Maradonie. Geniuszowi! Legendzie! Nagle poczułem na sobie wzrok moich kolegów z drużyny i trenera. Potem usłyszałem w głowie głos Ferrary. “Nie możesz ot tak zabrać piłki Maradonie“.

Jedyną uśmiechającą się osobą był Maradona. A pod koniec treningu podszedł do mnie i wręczył mi swoje buty. Miałem plakaty Maradony, naszego neapolitańskiego bóstwa, na ścianach w moim pokoju. A teraz w moich rękach były jego buty, ubłocone po całym dniu pracy.

I to była druga rzecz, jakiej się nauczyłem: żeby stać się wielkim obrońcą, trzeba grać przeciwko najwspanialszym tego świata. A jedyny składnik, jakiego potrzebujesz? To nie wzrost czy szybkość, nawet nie umiejętności.

Musisz być pewny siebie

Nie wiem skąd mam tę pewność siebie, ale miałem ją już tego dnia, kiedy zaatakowałem Maradonę. Całą swoją karierę starałem się zbudować właśnie na tym. W Napoli, Parmie, Interze Mediolan, Juventusie.

Szczerze mówiąc, do 9 lipca 2006 roku nie czułem się pewnie w roli obrońcy… aż podniosłem Puchar Świata, a reporterzy krzyczeli do nas:

Campioni del mondo! Campioni del mondo! Campioni del mondo! Campioni del mondo!

Jako obrońca możesz mieć różny wygląd i rozmiar. Możesz być niski i szybki. Możesz być wysoki i skakać wysoko. To nie ma znaczenia. Jedyną koniecznością jest bycie pewnym siebie wchodząc na boisko – ponieważ każdego tygodnia czeka Cię tam nowe wyzwanie.

Tylko dzięki nim odnajdziesz w sobie tę pewność. We mnie obudziła się, gdy wystąpiłem przeciwko Maradonie i trwała każdego następnego dnia. Nawet dziś, stojąc z boku, pracuję nad wzmocnieniem mojej pewności w roli menadżera.

Więc zamiast opowiadać o swoich momentach sukcesu, chciałbym porozmawiać o momentach, w których przeciwnicy stawiali przede mną największe wyzwania. Bo to dzięki nim mogłem budować swoją pewność siebie.

Ronaldo

Bardziej niż ktokolwiek wcześniej i ktokolwiek później, Ronaldo zawsze, ale to zawsze był graczem, który wzbudzał we mnie strach. On jest graczem naszej generacji. Fenomenem. TEN Ronaldo.

Za pierwszym razem, kiedy grałem przeciwko Ronaldo, był to mecz towarzyski między Brazylią a Włochami, we Francji, przed mistrzostwami świata w 1998 roku. Już wejście z nim na to samo boisko mnie sparaliżowało.

Zremisowaliśmy 3:3, a po meczu miałem spotkanie z trenerem, Cesare Maldinim. – Fabio, wiesz, że wiele osób mówi o tym, jak wspaniałym piłkarzem jest Ronaldo, jak bardzo, ale to bardzo dobrym jest graczem – powiedział.

Kiwałem tylko głową. – I mogę Ci powiedzieć, że po obejrzeniu jego gry przeciwko Robie, mogę potwierdzić, że Ronaldo jest rzeczywiście bardzo, bardzo dobrym graczem – cały Maldini. – Dzięki, trenerze – odpowiedziałem.

Ronaldo był piłkarzem, przed którym nie mogłeś się obronić. Zamiast tego miałeś nadzieję, że nieco go ograniczysz i powstrzymasz. Bo jeśli Ronaldo chciał strzelić gola, to to robił.

Oczywiście Brazylia miała też Romario, Roberta Carlosa, Ronaldinho. Ale Ronaldo? On był po prostu… inny.

Był szybki. Był silny. Był niesamowity. I za każdym razem, kiedy z nim grałem, odczuwałem respekt. Taki zawodnik jak on nie musiał słowami próbować rozkojarzyć przeciwnika, a próby wejścia w jego umysł nie miały sensu. On był już w Twojej głowie, jeszcze zanim zabrzmiał pierwszy gwizdek.

Nie wydaje mi się, żeby strach przed nim kiedyś mi minął. Ale z tego strachu powstał respekt. A szacunek dla takich graczy jak Ronaldo okazujesz, ćwicząc każdego dnia, najmocniej jak tylko możesz. Kiedy pojawiałem się na boisku, wiedziałem, że dam z siebie ile tylko będę mógł. Czy się bałem? Oczywiście. Ale szanujesz grę i zawodnika, nie okazując tego podczas gry. Dzięki Ronaldo nauczyłem się radzić sobie ze stresem na boisku.

Zidane

Jeśli Ronaldo był bezwzględny na boisku, to Zidane'a charakteryzowała elegancja. Był dżentelmenem na boisku.

Jestem pewien, że jego stopy musiały dotykać murawy, ale sposób, w jaki się poruszał był taki, jakby unosił się nad ziemią. Jego zmiany kierunku i uniki nie były tylko sportowe – one bardziej przypominały balet. W jego lawirowaniu między rywalami była specyficzna lekkość. Oglądanie go podczas gry było pięknym przeżyciem, a gra przeciwko niemu dawała mi szczęście.

Grałem z Zidanem wielokrotnie w czasie całej kariery. W przypadku większości graczy da się osiągnąć punkt, w którym wyciągasz wnioski i uczysz się ich zatrzymywać. Ale od pierwszego do ostatniego meczu, jaki z nim zagrałem, Zidane potrafił znaleźć wiele różnych sposobów, by mnie pokonać.

Tak jak Ronaldo, możesz jedynie spróbować przygotować się na Zidane'a. Jak mówiłem, podszedłem profesjonalnie do swojego zadania. Ciężko trenowałem, bym mógł się z nim skonfrontować, dałem sobie tak dużo szans na zatrzymanie go, ile tylko mogłem.

Memories Berlin 09.07.06, Italy vs France World Cup final …..

A post shared by Fabio Cannavaro (@fabiocannavaroofficial) on

W 2006 roku graliśmy przeciwko Francji w finale Mistrzostw Świata, a Zidane strzelił pierwszego gola w meczu. Co prawda z rzutu karnego, ale nasza linia obrony potem blisko go pilnowała. Minęło dopiero siedem minut meczu, a on lekko podciął piłkę. Leciała wolno w powietrzu i pamiętam, jak trafiła w poprzeczkę. Mieliśmy nadzieję, że nie wpadnie do bramki, ale gdy Zidane się obrócił, piłka zdążyła już zatrzepotać w siatce. Baliśmy się. A jako kapitan wiedziałem, że muszę sprawić, iż znów będziemy skoncentrowani. Ale to jest dokładnie to, co Zidane potrafił robić. Nawet, jeśli niekoniecznie mijał Twoją obronę, nadal mógł Cię wkurzyć. Zawsze czułeś jego obecność na boisku. Spokój i kreatywność zdawały się wychodzić z jego ciała wprost do piłki. To było zanim stracił swój spokój. Nawet Zidane miał swoje momenty.

To właśnie tutaj zdobyłem kolejną lekcję: przywództwo na boisku. Wiedziałem, że moim zadaniem jest nie tylko zatrzymać piłkę czy ustawiać pomocników i napastników, ale też utrzymywać nas skupionych – nawet przegrywając w najważniejszym meczu w naszym życiu.  – Uda nam się – powiedziałem, patrząc dookoła na moich kolegów. – To jest nasze.

I na szczęście dla nas, trochę ponad 10 minut później, Marco Materazzi zdobył bramkę głową. Od razu dało się wyczuć, że natychmiast staliśmy się bardziej zrelaksowani. Wróciliśmy do gry.

Do momentu aż doszliśmy do rzutów karnych. Moje serce stawało i zaczynało bić na nowo za każdym razem, kiedy ktoś podbiegał do piłki. Kiedy Fabio Grosso przypieczętował nasze zwycięstwo, nic nie słyszałem. Nie mogłem w to uwierzyć. Campioni del mondo.

Zdobyłem coś więcej, niż tylko trofeum. Po raz pierwszy wiedziałem, co tam robię. I to dzięki włoskiej organizacji obrony. To, czy grasz indywidualnie, czy w drużynie, zależy od tego, kto znajduje się obok Ciebie na boisku. A w tym turnieju byliśmy bardzo zgraną grupą. I byliśmy najlepsi. Ale nie tylko w obronie.

Andrea Pirlo i Francesco Totti

Tak jak mówiłem, wiele osób myśląc o włoskiej piłce nożnej, myśli o obronie. Ale to jest błąd. Mamy kilku najlepszych napastników na świecie. Mamy kilku najlepszych pomocników.

A jednak mimo to wiele osób myśli, że mistrzostwa świata w 2006 roku wygraliśmy dzięki obronie. Wygraliśmy ten turniej, bo pokonaliśmy wszystkich innych. Umiemy zrobić swoje w obronie, ale nie wygramy nie potrafiąc strzelać bramek. Może to trochę oczywiste, ale nie wydaje mi się, że nasz atak otrzymał wystarczające uznanie za to, co zrobił.

Oczywiście wolałem być z nimi w tej samej drużynie, ale granie przeciwko Andrei Pirlo i Francesco Tottiemu, moim kolegom z włoskiej reprezentacji narodowej, było bardzo przyjemnym wyzwaniem.

784 matches in 25 years with the Roma shirt ?????? #totti #thankstotti #worldchampion #italia #italy ??Pic ?: @claudiovillaphotographer

A post shared by Fabio Cannavaro (@fabiocannavaroofficial) on

Grając przeciwko Tottiemu mieliśmy wiele szans, by porozmawiać na boisku, ponieważ był napastnikiem. Jeśli mój bramkarz wykopywał piłkę, a my staliśmy wokół czekając na rozwój wypadków, mogliśmy sobie żartować. To było dla nas normalne. On jest bardzo zabawnym gościem. A Pirlo? On ma inny styl. Kiedy ma przy sobie piłkę, nie masz pojęcia co zrobi.

Czuliśmy do siebie respekt. Wszyscy wiedzieliśmy, że nie ułatwiamy sobie zadania. Wiedziałem, że oni mogą skorzystać z każdej okazji, by mnie minąć i strzelić gola, ale z drugiej strony wiedzieli, że ja nie będę się wahał, by ich powalić na ziemię.

Jedynymi przyjaciółmi, których masz na boisku, jest dziesięciu facetów ubranych w te same ubrania co ty. Reszta przyjaźni zostaje poza boiskiem. Wszystkie obiady zjedzone wcześniej i później, nie mają znaczenia. Trofea, które wspólnie wygraliśmy, nadal tam są. Ale na boisku jestem w pracy, a moim zadaniem jest powstrzymać moich dobrych znajomych przed strzeleniem gola.

La Liga

Hiszpania była trudna. Przechodząc do Realu Madryt w 2006 roku, po raz pierwszy grałem poza Włochami. Przeprowadzka do nowego miasta była trudna, tak samo jak komunikacja z kolegami z drużyny. To było najprawdopodobniej największe wyzwanie w mojej karierze.

Tydzień poprzedzający mecz we Włoszech wygląda inaczej niż w Hiszpanii. Jest bardzo poddany reżimowi – trening trwa non stop, a trenerzy są surowi. Na szczęście dla mnie, nasz menadżer, Fabio Capello, wniósł trochę włoskiej gry do Madrytu. Nikt nie był bardziej rygorystyczny niż on. Jeśli trening zaczynał się o 10:00, to zaczynał się o 10:00 i ani minuty później.

To Fabio pomógł mi przystosować się do życia w Hiszpanii, ale musiałem się też nauczyć grać indywidualnie. Byłem w pierwszej drużynie dzięki temu, co potrafiłem robić i oczekiwano ode mnie wielkich rzeczy. Ale musiałem się też nauczyć stylu gry moich nowych kolegów z drużyny i nowej obrony.

Pamiętam jeden z moich pierwszych treningów, kiedy podałem do Sergio Ramosa.

Dlaczego popełniłeś błąd?” zapytał Sergio.

Nie, mylisz się, podałem Ci piłkę“.

Wszystko było nowe. We Włoszech mieliśmy podawać na wolne pole, ale w Hiszpanii oczekiwali od nas, by piłka lądowała tuż przy nodze. – Nie, musisz mocno mi podać, a piłka ma trafić prosto na moją nogę.

Miałem dużo do nauczenia się, ale kiedy dotarłem do Madrytu, nie miałem już 21 lat. Właśnie zdobyłem mistrzostwo świata. Byłem pewny siebie. Nie wiem, czy mógłbym dokonać tego jako młody mężczyzna. Ale po tym, co Włochy zdobyły w 2006 roku, znałem swoją grę. A w Realu Madryt wygraliśmy La Ligę dwa lata z rzędu. A po tym, jak po raz pierwszy założysz koszulkę Realu Madryt, jesteś częścią tego klubu na zawsze.

Bycie trenerem w Chinach

Zagrałem wiele meczów, gdzie myślałem, że zostawiłem wszystko na boisku. Że oddałem grze wszystko, co miałem. Ale to, co sobie uświadomiłem odchodząc na emeryturę i zostając trenerem, to to, że 90 minut na boisku ciężko porównać do życia w roli menadżera. Zacząłem uczyć się zupełnie nowej strony piłki nożnej.

Liaoning vs Tianjin Quanjian 1-2 ⚽️⚽️ #tianjin #quanjian #liaoning #china #CSL #superleague #nevergiveup

A post shared by Fabio Cannavaro (@fabiocannavaroofficial) on

Jako menadżer Tianjin Quanjian – tym razem w chińskiej Super Lidze – każdego dnia, każdego tygodnia, musiałem dawać naszym zawodnikom wszystko, co miałem. Musiałem wiedzieć z jakimi rodzinnymi problemami mogą się zmagać, kto jest nieśmiały lub niezbyt odważny, by głośno wyrażać swoje opinie, oraz kogo mogę naciskać.

A teraz spróbuj to zrobić poprzez chiński translator, z 25 różnymi graczami. Więc kiedy nie mogłem komunikować się słowami, przychodziłem na treningi moich zawodników, by pokazać im co wiem i jak chciałbym, żeby robili pewne rzeczy. Muszę z nimi grać, by czasami czegoś ich nauczyć.

Jako menadżer możesz czuć się samotny. Jesteś na boisku, owszem, ale tak naprawdę nie ma Cię z nimi. A jednak muszę dzielić się swoim doświadczeniem i wiedzą z moimi zawodnikami.

A część tej wiedzy pochodzi od najlepszych menadżerów – Lippiego, Trapattoniego, Maldiniego, Capello. Oni wszyscy dali mi coś, co przez wszystkie te lata gry trzymałem w małym zeszycie. Zapisywałem każdy błąd czy sukces. A w Chinach, w tych ostatnich latach, miałem ten zeszyt cały czas ze sobą. Starałem się nie popełniać tych samych błędów.

Kiedy zeszłego lata przybyłem do Tianjin Quanjian, nie byłem pewien czego oczekiwać. To była drugoligowa drużyna. Mieli za sobą akurat złą passę – siedem przegranych meczów z rzędu. Byli na ósmym miejscu w tabeli składającej się z szesnastu drużyn.

Ale pomyślałem sobie o tym, kim byłem jako gracz, o pewności, którą zdobyłem od zawodników, przeciwko którym grałem oraz od trenerów, którzy mnie uczyli. Wspomniałem też uczucie, jakie towarzyszyło mi, gdy podnosiłem Puchar Świata.

Szacunek do gry

I zabraliśmy się do pracy. Pod koniec sezonu byliśmy na szczycie tabeli. W tym sezonie awansowaliśmy do gry w chińskiej Super Lidze.

W momencie, kiedy wywalczyliśmy awans, nie słyszałem w głowie krzyku Martelliniego. Awans nie jest trofeum, to nie jest gol wygrywający mecz czy atak zmieniający rozgrywkę. Ale żeby wyciągnąć sukces z drużyny i graczy i doprowadzić ich do awansu? To naprawdę daje wielką radość na resztę życia.

Mojej pewności zacząłem szukać na boisku już jako młody chłopiec. Nie znalazłem jej, dopóki nie podniosłem Pucharu Świata, a rok później Złotej Piłki. A teraz ponownie jej poszukuję. Nie jako lider obrony, ale za linią boczną boiska.

Fabio Cannavaro

ŹRÓDŁOPlayers' Tribune
Poprzedni artykułValere Germain odszedł z AS Monaco. Kierunek Marsylia
Następny artykułNelson Mandela – warto walczyć o marzenia