Brazylia na kolanach – jedenaście lat po MŚ U-20 cz. I

0

Powołanie Bartosza Białkowskiego na mecze reprezentacji Polski z Nigerią i Koreą Południową obok Wojciecha Szczęsnego błyskawicznie przypomniało mi lata, w których golkiperzy ci rywalizowali o miejsce w drużynie młodzieżowej. W drużynie nie byle jakiej – mówimy bowiem o ekipie Michała Globisza sprzed dekady. Ekipie, która wygospodarowała sobie w mediach wielokrotnie więcej miejsca, niż jakakolwiek młodzieżówka w kolejnych latach.

Wszystko za sprawą udziału w finałach Mistrzostw Świata U-20, rozgrywanych w 2007 roku w Kanadzie. Mistrzostw, na które awans dostaliśmy niemal w prezencie – zajmując miejsce 5-6 w ośmioosobowych Mistrzostwach Europy U-19, rozegranych rok wcześniej. Na których zagraliśmy, ponieważ byliśmy ich gospodarzami. Czy zatem można było się spodziewać, że rozniesiemy Stadion Olimpijski w Montrealu, by potem w Toronto i Ottawie bić się o tytuł? Nie. Należało modlić się o uniknięcie blamażu.

I rzeczywiście, kanadyjskie mistrzostwa wcale nie były dla nas wielkim turniejem. Wszystko, co działo się po 30 czerwca 2007 roku, nie było ani wstydliwie złe, ani cudownie dobre. Ale w meczu otwarcia chłopcy zrobili coś, czego nie spodziewał się nikt. Coś, co następnego poranka krzyczało z odbiorników telewizyjnych i pierwszych stron gazet. Oto grając przez 2/3 meczu w osłabieniu pokonaliśmy wielką Brazylię. I nie jest ważne, że Latynosi przeważali, a zwycięski gol był jedynym celnym strzałem, jaki oddaliśmy. To nic, że potem dostaliśmy makabryczne baty od USA i wciąż obiecującego Freddy’ego Adu. To nic, że pomimo prowadzenia w meczu drugiej rundy z Argentyną, nie mieliśmy żadnych szans na powtórzenie cudu z Montrealu. Skazana na pożarcie reprezentacja Polski pokazała twarz, o jaką nikt jej nie podejrzewał. Twarz wojownika i profesjonalisty.

Wracamy więc do Bartosza Białkowskiego. Gdzie dziś są bohaterowie tamtych dni? Gdzie są ówcześni 18- i 19-latkowie, którzy wciąż powinni być w sile piłkarskiego żywota? Wiemy, gdzie jest bramkarz Bartosz – w kadrze Nawałki i w pierwszej jedenastce angielskiego Ipswich Town. W roku kanadyjskiego turnieju był bramkarzem Southampton, w którym zaliczał już pojedyncze występy na poziomie Championship. U Globisza był pewniakiem i niekiedy kapitanem zespołu.

Jego kariera przez lata pikowała w dół, kiedy przez siedem sezonów nie potrafił wywalczyć sobie pozycji u George’a Burleya czy Nigela Adkinsa, nawet po relegacji do League One. Na tym poziomie odbudowywał się w Notts County, a dziś jest dla Micka McCarthy’ego piłkarzem kluczowym na zapleczu Premiership.

Białkowski w 2007 walkę o miejsce między słupkami wygrywał z nie byle kim. Jego zmiennikiem był wówczas Przemysław Tytoń, który wkrótce trafić miał z Łęcznej do Rody Kerkrade. A potem do PSV, VfB Stuttgart i Deportivo La Coruna. Oraz seniorskiej reprezentacji Polski. I chociaż dziś w słabym Depor Tytoń traci i do Rubena, i do Costela Pantilimona, wkrótce najpewniej zacznie szukać powrotnej drogi do kadry i włączy się do gry o rosyjskie wizy.

Trzecim bramkarzem był wówczas młodziutki, 17-letni Wojciech Szczęsny, zbierający szlify w juniorach Arsenalu Londyn. Jego kariera potoczyła się najpiękniej i dziś piłkarz pozwala zachować spokój Gianluigiemu Buffonowi podczas wieszania butów na kołku.

W obronie pewniaków było trzech, ale ich kariery potoczyły się niespecjalnie. Krnąbrny Krzysztof Król leciał do Kanady jako bohater głośnego angażu w Realu Madryt. Tam szybko awansował z drużyny C do rezerw Castilli. Później było już tylko gorzej. Niepełniony w Hiszpanii trafił do Jagiellonii Białystok, potem grał też w Podbeskidziu i Piaście Gliwice. Ciągnęło go za Ocean, stąd niespecjalnie udane romanse z Chicago Fire i kanadyjskim Montreal Impact. Jego gra w AEL Kalloni stanowiła wyłącznie smutne wspomnienie po zmarnowanym talencie. Dziś Krzysztof Król – piłkarz już nie istnieje. Krzysztof Król – trener szkoli natomiast juniorów w akademii Eagles Chicago.

Jarosław Fojut w 2007 roku był w szerokiej kadrze Bolton Wanderers. Tam jednak sobie nie poradził, a jego sukcesy ograniczały się do zrobienia wrażenia na szkoleniowcu trzecioligowego Luton, do którego został wypożyczony. Fojut odbudowywał się w Śląsku Wrocław i robił to na tyle dobrze, że był o krok od podpisania kontraktu z Celtikiem Glasgow. Nadzieje prysły wraz z kontuzją kolana. Fojut potem grał w norweskim Tromsoe i szkockim Dundee United. Od trzech lat stanowi trzon defensywy Pogoni Szczecin. Czy jednak walka o utrzymanie w Ekstraklasie była szczytem marzeń i możliwości młodego Jarka Fojuta? Z pewnością nie.

Ben Starosta to klasyczny przykład pompowania balonika i konsekwentnego zjazdu w dół, pod powierzchnię wody, mułu, dna, do jądra ziemi. Medialna radość z faktu, że przed turniejem w Kanadzie udało się załatwić Staroście paszport, była nieprzejednana. Utalentowany defensor Sheffield United rozegrał na mistrzostwach wszystkie cztery mecze. Klub konsekwentnie wypożyczał młokosa (nawet do Lechii Gdańsk), ale gdy Starosta młokosem być przestał, drogi jego oraz klubu, w którym nigdy nie zadebiutował, rozeszły się.

Miejsca, w których sobie nie radził, wstyd wymieniać: Darlington, Alferton, Dandenong, Frickley, Nuneaton… Pokopał jedynie na trzecim poziomie rozgrywek w Miedzi Legnica i w filipińskim Global Cebu. Trochę wstyd, trochę żal.

W zremisowanym meczu grupowym z Koreą Południową 90. minut rozegrał Adrian Marek. Nie pytam, czy ktoś go pamięta, bo to wątpliwe. Co prawda w sezonie 2007/08 jego Zagłębie Sosnowiec rywalizowało w Ekstraklasie, a Marek pojawiał się na boisku. Potem z klubem zawędrował do II ligi, a przygodę z futbolówką kończył w Warcie Zawiercie.

Taki Damian Rączka po polskich boiskach nie biegał nigdy, ale na turniej w 2007 roku wybierał się jako jeden z najzdolniejszych juniorów Borussi Moenchengladbach, który trafiał właśnie do zespołu rezerw klubu z Północnej Nadrenii. Swoją jakość ustabilizował na poziomie niemieckiej ligi regionalnej i FSV Wacker Nordhausen (a nawet – o zgrozo – rezerw tego klubu). Dziś chyba nadal znajduje się w kadrze SV Honnepel-Niedermormter, klubu głęboko amatorskiego.

Swoje minuty na turnieju mistrzowskim zaliczył też Maciej Dąbrowski. On wyraźnie ratuje honor obrońców drużyny Michała Globisza, bo dziś jest tam, gdzie zapewne chciał być jedenaście lat temu. A przynajmniej był tam jeszcze pół roku temu.

W niespodziewanym transferze z III-ligowej Victorii Koronowo do GKS Bełchatów gra na Stadionie Olimpijskim w Montrealu z pewnością pomogła. Dąbrowski w Ekstraklasie zaistniał dopiero w barwach Pogoni Szczecin. Wydawało się, że robi krok wstecz, przenosząc się do Lubina, ale tam rozegrał świetny sezon 2015/16. Trafił do Legii Warszawa. Z Wojskowymi zdobył mistrzostwo kraju, do którego osiągnięcia walnie się przyczynił. Został także wyróżniony tytułem najlepszego obrońcy ligi. Dziś znów jest zawodnikiem Zagłębia Lubin i chyba najlepszy dla siebie „peak” ma już za sobą.

Wreszcie Jakub Szałek, który ‘swoje” otrzymał w drugiej połowie lania, jakie w fazie grupowej zgotowali nam Amerykanie. O nim zbyt wiele powiedzieć nie można – ot, pierwszoligowy rzemieślnik, który na finały dość niespodziewanie poleciał jako piłkarz KP Police. W Policach zresztą ostatnio widziano go na boisku. W przeszłości kilkukrotnie próbował swych sił z dużą piłką – w Pogoni, Lechu czy Odrze Wodzisław.

Dziesięciu graczy. W mojej ocenie 5:5 w temacie sprostania dorosłemu futbolowi. Remis uratowany przez bramkarzy, przy trzech karierach-nic i dwóch karierach-wzorcach upadku u defensorów. Czy to mało? A może to standard lub względny sukces „ocalenia” generacji? O tym w drugiej części wspomnienia „pogromców kanarków”.


Odbierz 20 PLN bez depozytu!

baner-lvbet-gol-728x90

Poprzedni artykułCzy Michael Carrick był w Manchesterze United niedoceniany?
Następny artykułCzesław Michniewicz powołał piłkarzy na mecz z Litwą