Real Madryt stracił Zinedine Zidane’a i Cristiano Ronaldo, a w drużynie nie widać nikogo, kto miałby zastąpić tego drugiego. Królewscy nie mogą jednak zostać z taką pustką w drużynie. Korona jest do wzięcia, a pierwszym, który ma na nią szansę, jest właśnie Gareth Bale, dla którego może to być przełomowy sezon w karierze.
Historia, która najprawdopodobniej najlepiej podsumowuje przygodę Garetha Bale’a w Realu Madryt, miała miejsce w marcu 2015 roku. Jego agentowi udało się wtedy zdenerwować Carlo Ancelottiego. Włoski menedżer zarezerwował miejsce na prawym skrzydle dla Bale’a, który wydawał się być z tego powodu szczęśliwy. Jednak pewnego dnia Ancelotti usłyszał, że agent piłkarza, Jonathan Barnett, odwiedził prezesa Realu, Florentino Pereza.
Agent piłkarza nie powinien mieszać się w politykę klubu ani wybór składu, a jednak Barnett nie wahał się zasugerować prezesowi, że Bale powinien grać na swojej ulubionej pozycji. Czyli za plecami środkowego napastnika. To właśnie na niej błyszczał w Tottenhamie w sezonie 2012/13 i przekonał do siebie Pereza, by ten ściągnął go do Madrytu.
Taka zmiana byłaby na pewno z korzyścią dla Bale’a, który zawsze chciał wygrać Złotą Piłkę. Ancelotti był jednak wściekły, że agent piłkarza działał za jego plecami, a Bale nie przyszedł bezpośrednio do niego porozmawiać o tym. Ancelotti wyjaśnił Perezowi, że nie może w środku sezonu zmienić systemu gry. Zapewnił też Bale’a, że latem odbędą na ten temat rozmowę.
Do niej nigdy jednak nie doszło, ponieważ Włoch został wcześniej zwolniony. Minęły trzy lata, a Gareth Bale wciąż czeka na główną rolę i swoją ulubioną pozycję. I być może w końcu nadeszła na to pora.
W końcu dwie największe przeszkody stojące na jego drodze postanowiły z własnej woli opuścić Real. Zinedine Zidane szuka nowych wyzwań, a Cristiano Ronaldo reprezentuje już barwy Juventusu Turyn. Nowy szkoleniowiec Królewskich, Julen Lopetegui, nie zrobił na rynku transferowym nic, żeby wzmocnić atak Realu. Mówiło się o Neymarze, Edenie Hazardzie czy Kylianie Mbappe, ale żaden z nich nie zmienił barw klubowych.
A w samej drużynie nie wydaje się, żeby ktoś inny kwapił się do przejęcia roli lidera. Przynajmniej nie pod względem strzelania goli. Isco to ulubieniec Lopeteguiego, ale on zajmuje się głównie stwarzaniem bramkowych sytuacji, a nie ich wykańczaniem. Podobnie zresztą można powiedzieć o Lucasie Vazquezie i Karimie Benzemie. Jedynie Marco Asensio mógłby włączyć się do walki o tę rolę, ale to jeszcze za wcześnie dla 22-latka. Garetha Bale ma za to 29 lat i czeka już wystarczająco długo – o czym Perez zresztą doskonale wie.
To, co sprawia, że Gareth Bale jest tak ważny dla Pereza, to fakt, że ich reputacja jest w pewien sposób powiązana. Perez odziedziczył Ronaldo po Ramonie Calderonie, a nie go kupił. Za to zapłacił 85 mln funtów za Bale’a, co do tej pory jest jego największym nabytkiem. Tym bardziej ważne jest, żeby Walijczyk w końcu osiągnął prawdziwy sukces. To by znaczyło, że i Perez odniósł sukces.
Jednak przez ostatnich pięć lat Walijczyk był nękany kontuzjami, przyćmiony przez Ronaldo, atakowany przez dziennikarzy za to, że nie mówił po hiszpańsku i wygwizdywany przez kibiców na Santiago Bernabeu za niepodawanie do Ronaldo. Często wydawało się, że Bale jedną nogą jest już poza klubem, jednak nie zdecydował się na ten krok, ponieważ wie, że Real jest dla niego najkrótszą drogą do Złotej Piłki. I ponieważ Perez nigdy nie stracił wiary w niego.
Gdy w 2015 roku był wygwizdywany, to Perez go bronił. Obaj trenerzy przed Lopeteguim mieli zamiar uczynić z Bale’a gwiazdę. Rafa Benitez pierwsze co zrobił po objęciu stanowiska trenera Realu, to spotkał się z Garethem w Walii. Gest ten lokalna prasa przyjęła za policzek wymierzony w stronę Ronaldo. Gdy trener powierzył mu pozycję za napastnikiem, wydawało się, że hierarchia uległa zmianie.
Gareth Bale miał jednak tego pecha, że jako jedyny z piłkarzy lubił Beniteza. Z tego powodu szkoleniowiec już w styczniu pożegnał się z posadą, a jego miejsce zajął Zidane. I chociaż Francuz zarzekał się, że cała trójka (Ronaldo, Bale, Benzema) będzie grała tak często, jak to możliwe, szybko okazało się, że Bale jako pierwszy poszedł w odstawkę.
Teraz jednak dostał ponowną szansę.
Gdy Bale był zdrowy i miał zaufanie trenera, szło mu świetnie. W sezonie 2015/16 strzelał średnio jednego gola co 90 minut w La Liga. W kolejnym sezonie średnia ta spadła, ale w poprzednich rozgrywkach strzelał 0,8 gola co 90 minut.
W idealnym świecie Pereza, Bale grałby w każdym z 38 meczów w lidze. Ze średnią 0,8 gola na mecz dałoby to 30 bramek w sezonie. Trzeba jednak wziąć pod uwagę również brak Ronaldo. Portugalczyk zabierał mnóstwo miejsca na boisku i oddawał średnio siedem strzałów w każdym meczu, podczas gdy Bale miał ich tylko 3,8. Jeżeli część z tych sytuacji przejdzie na Walijczyka, a do tego będzie wykonawcą rzutów karnych i od czasu do czasu uderzy z rzutu wolnego, to liczba jego trafień może wręcz eksplodować.
Lopetegui stwierdził już, że w klubie panuje przekonanie, że Gareth Bale będzie miał świetny sezon. Być może właśnie powyższe wyliczenia wzięto pod uwagę, gdy zadecydowano, że do klubu nie trafi nikt, by zasilić siłę ognia w Madrycie. Powierzenie tego zdania człowiekowi z zewnątrz jest na pewno tańsze i bardziej wygodne. Ale też ryzykowne, gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że mówimy o piłkarzu, który w żadnym z trzech ostatnich sezonów nie zagrał więcej niż 21 ligowych spotkań.
Stawka dla Bale’a jest niezwykle wysoka w tym roku. Ciąży na nim wielka odpowiedzialność, ale również stoi przed nim ogromna szansa. Jeżeli ominą go kontuzje, to tron po Ronaldo stoi przed nim otworem.
Już dzisiaj o godz. 21:00 Real Madryt zmierzy się w Superpucharze Europy z Atletico Madryt. Nasze TYPY do tego meczu znajdziecie w tym miejscu.