Czy nas jeszcze pamiętacie? – Primera Division cz. I

0

Nie trzeba być Tomaszem Wołkiem, by kojarzyć największe postacie futbolu z lat, gdy wchodziło się na stojąco pod dywan i zjadało własne smarki. Plakaty po starszym bracie, skarbnica internetu z mnogością sentymentalnych fanpejdży, wykuty na blachę zwycięski skład Kaiserslautern z meczu z Bayernem w sezonie 97/98 – jest skąd czerpać.

Ale bywa i tak, że trzymało się kciuki za Ronaldo, Klinsmanna i Marka Citkę, że się miało encyklopedyczne pojęcie o futbolowym świecie sprzed 20-25 lat, ale niektórzy piłkarze, choć w owym czasie wystarczająco wielcy, znaleźli lukę w murze zapomnienia i przeleźli zań ze swymi bramkami, paradami czy bajeczną techniką. O nich będzie w tekstach tego cyklu.

Alfonso Perez

Kariera pierwszego piłkarza z przygotowanej listy od początku układała się wzorowo. Wychowanek Realu Madryt płynnie przedostał się do pierwszego zespołu, gdzie debiutował już w wieku 18 lat. Jako niespełna 20-letni piłkarz był jednym z głównych architektów złotego medalu, zdobytego przez Hiszpanów na Igrzyskach Olimpijskich w Barcelonie.

Na szpicy wielkiego Realu pierwsze skrzypce grali wówczas zawodnicy pokroju Emilio Butragueno czy Chilijczyka Ivana Zamorano, a talent Alfonso nie pozwalał na zwycięską rywalizację z tak uznanymi snajperami. Piłkarz został więc wytransferowany do Betisu Sevilla. Niespodziewanie właśnie tam w pełni rozwinął skrzydła.

Już pierwszy sezon w barwach Verdibalncos był dla niego udany, ale stanowił on tylko preludium do edycji 96/97. Alfonso został drugim strzelcem ligi i zdobył miejsce w wyjściowym składzie reprezentacji. Grał m.in. we wszystkich spotkaniach Euro ’96. A gdy w czerwcu 2000 roku Hiszpania potrzebowała dwóch goli w doliczonym czasie gry, by awansować na kolejne Mistrzostwa Europy kosztem Jugosławii, to właśnie Alfonso dokonywał niemożliwego, pięknym wolejem pokonując Ivicę Kralja.

Juan Eduardo Esnaider

Na początku lat dziewięćdziesiątych Argentyńczyk Esnaider zwykł siadać na ławce rezerwowych obok Alfonso, by podziwiać, jak Butragueno i Zamorano nie dają się wygryźć z wyjściowego składu Realu Madryt. W 1993 roku odszedł on do Realu Saragossa, gdzie obdarzono go sporym zaufaniem. A Esnaider robił w stolicy Aragonii bardzo dobrą robotę, notując średnią 0,5 gola na spotkanie i w znakomitym stylu prowadząc zespół do triumfu w Pucharze Zdobywców Pucharów.

Nic dziwnego, że przypomniał sobie o nim jego poprzedni klub. Ale w barwach Królewskich Esnaider nie był już tak skuteczny. Drugi okres swej świetności przebył w kolejnym klubie – Atletico Madryt. Jego wartość mierzona była nie tylko bramkami, ale też stylem gry, który uczynił z niego wyróżniającą się postać Primera Division.

Niespodziewanie Jesus Gil postanowił pożegnać się z argentyńskim snajperem. Esnaider trafił do Espanyolu – jego pierwszy sezon w tym klubie był jednak de facto ostatnim na wysokim, sportowym poziomie. W 1999 roku Juventus potrafi jeszcze zapłacić za piłkarza aż 4,5 mln funtów, ale Esnaider nie przypominał króla La Romaredy.

Fernando Redondo

W pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych Real Madryt dwukrotnie przegrywał rywalizację w Primera Division po porażkach w ostatniej kolejce z Tenerife. Po drugiej z tych wpadek włodarze Realu postanowili poradzić sobie z tym problem i na stanowisku szkoleniowca zatrudnili… trenera Tenerife, Jorge Valdano. Ten błyskawicznie nakazał zakontraktować swego najlepszego gracza z wyspiarskiej drużyny, Argentyńczyka Fernando Redondo.

Piłkarz szeroko objawiał swój fenomen – jego umiejętności dryblerskie, przegląd pola, dokładność podań i perfekcyjny timing uczyniły z niego jednego z najlepszych pomocników świata. Real z Redondo w składzie zdobył dwa mistrzostwa Hiszpanii i dwa Puchary Mistrzów, a „El Principo” został uznany MVP Champions League w 2000 roku.

Na przełomie wieków, pomimo akcentowania swej miłości do klubu z Santiago Bernabeu, trafił do AC Milan. Już na pierwszym treningu z nowym zespołem doznał kontuzji kolana, która wykluczyła go z gry na 2,5 roku. Po powrocie na boisko Redondo nie przypominał już wirtuoza i czarodzieja – raczej niespełna sił, niepewnego swych umiejętności przeciętniaka.

Szkoda było tak pięknej, brutalnie przerwanej kariery. Szkoda było też niespełnienia w reprezentacji, gdzie Redondo grywał niemal wyłącznie u Alfio Basile. Piłkarz w 1990 zrezygnował z powołania na Mistrzostwa Świata, gdyż obawiał się braku gry. Pojechał na nieudany dla Argentyny czempionat w USA, ale potem znów nie grał u Daniela Passarelli, który zabronił gry długowłosym piłkarzom [sic!] (według niego szerzącym homoseksualizm). Prezydent Argentyny Carlos Menem nakazał Redondo i jemu podobnym włosy obciąć, Diego Maradona rzekł, że to Passarelli powinno się uciąć głowę – koniec końców „El Principo” się nie ugiął i będąc w znakomitej formie turniej obejrzał w telewizji.

Ivan de la Pena

Urodzony w 1976 roku „Pequeno Buddha” czy „Lo Pelat” bardzo przypomina swego poprzednika z niniejszego tekstu. Podobnie jak Redondo słynął z dokładnych podań i nienagannej techniki, ale kierunek jego piłkarskiej drodze niejednokrotnie wytyczały kontuzje.

De la Pena był zawodnikiem charakterystycznym, ale ogolony na „zero” (co wówczas nie było takie powszechne) i niski (169 cm) gracz wyróżniał się nie tylko aparycją. W 1995 roku Johan Cruyff sięgnął po Ivana do rezerw FC Barcelona. Utalentowany pomocnik przebojem wdarł się do pierwszego składu Blaugrany i wkrótce zaczęto upatrywać w nim następcy Josepa Guardioli. Niespodziewanie jednak de la Pena stracił sympatię trenera równie szybko, co ją zdobył.

Drugą szansę w Barcelonie otrzymał od Bobby’ego Robsona. Znakomicie obsługiwał podaniami bramkostrzelnego Ronaldo i walnie przyczynił się do zdobycia przez zespół Pucharu Hiszpanii i Pucharu Zdobywców Pucharów w 1997 roku. Gdy do Katalonii przybył Luis van Gaal, borykający się z problemami zdrowotnymi piłkarz trafił do rzymskiego Lazio. Kolejne lata były dlań wyjątkowo chude. Karta odwróciła się w roku 2002, gdy trafił do Espanyolu. Jak się okazało – na dziewięć sezonów. U lokalnego rywala Barcy przeżył drugą młodość i zyskał status, jakiego nie było mu dane osiągnąć na Camp Nou.

Djalminha

Deportivo La Coruna przed mniej-więcej dwudziestu pięciu laty stanowiło piłkarski dom dla wielu świetnych Brazylijczyków. W Depor swoje najlepsze piłkarsko lata spędził też Djalminha. Związany z wielkim Flamengo od szóstego roku życia ofensywny pomocnik bardzo przeżył okres, w którym okazał się dla klubu nieprzydatny. O wiele lepiej szło mu w Palmeiras. Przyznany mu w 1997 roku tytuł Bola de Ouro (brazylijska „Złota Pika”) otworzył mu futbolowe wrota Europy.

W Deportivo czarował sztuczkami technicznymi, imponował niekonwencjonalnością zagrań, będąc przy okazji zawodnikiem pewnym i skutecznym. W owym czasie robił to, czego od Brazylijczyków wymagali szefowie klubów i kibice. Jego zamiłowanie do sztuczek zaprocentowało wyczarowaniem dla drużyny z El Riazor pierwszego w dziejach mistrzostwa Hiszpanii. W czasach, gdy Real czy Barcelona były równie mocne, co dzisiaj.

Geniusz i szaleństwo dzieli jednak wyjątkowo wąska granica. W 2002 roku Djalminha uderzył głową trenera Javiera Iruretę. Incydent ten oznaczał dla zawodnika nie tylko koniec przygody z drużyną z La Corunii, ale także usunięcie z brazylijskiej kadry na Mistrzostwa Świata. Djalminha został wypożyczony do Austrii Wiedeń i właściwie w tym miejscu można zakończyć opowieść, bo wszystko, co wielkie, zostało już napisane. Jedno jest pewne – tak nieprzewidywalnych w swym naturalnym talencie graczy bardzo dziś brakuje.


Odbierz 20 PLN bez depozytu!

baner-lvbet-gol-728x90

Poprzedni artykułHiszpański Łącznik – biorę za rogi hiszpańską Primera Division, 26. kolejka
Następny artykułLOTTO Ekstraklasa – Piątek się przełamuje, Cracovia wygrywa w Płocku