Mario Gomez – W tym momencie unosisz się w powietrzu

0
mario gomez

Mario Gomez na łamach “Players' Tribune” opisuje swoją karierę w sposób, w jaki nigdy wcześniej tego nie robił. Opowiada o swojej motywacji i wyborach. O obrońcy, którego nie zapomni i porażce, która zawsze w nim pozostanie. A także o tym, czym dla niego jest strzelanie goli.

Mój ojciec zawsze opowiadał tę jedną, szczególną historię o moim pierwszym meczu piłki nożnej. Miałem 4 lata i nie do końca wiedziałem co robię. Wiedziałem jedynie, że mam przy nodze piłkę i chcę strzelić gola. Zacząłem więc dryblować, a wszyscy koledzy z drużyny krzyczeli moje imię.

“Mario! Mario! Mario!”

A ja dalej biegłem z piłką po boisku.

“Marioooooooooo!”

O co im chodzi? Dlaczego chcą, żebym odpuścił? Żaden z obrońców nie chciał mnie zaatakować. Miałem wolną drogę do bramki.

“Mario!” Nawet rodzice krzyczeli moje imię. “Biegniesz w złą stronę! Mario, nieeeee!”

Nie rozumiałem, że istnieje dobry kierunek biegu. Nagle zobaczyłem bramkę i chciałem do niej wkopać piłkę.

Dzisiaj sam tego nie pamiętam, więc musisz uwierzyć mojemu tacie na słowo. Ale są dwie rzeczy, które wiem. Jedna, że kiedy mam piłkę przy nodze, to jedynym celem jest wbicie jej do siatki. A druga? Cóż, zawsze robię wszystko po swojemu. Zwłaszcza, jeżeli chodzi o piłkę nożną.

Wszyscy słyszeliście już historie o młodych chłopakach, którzy grają w piłkę mając nadzieję, że staną się profesjonalistami. Wszystkie te historie zaczynają się tak samo: nie masz czasu na nic innego. Wszystko, co chcesz, to kopać piłkę. Nieważne, jak późno czy jak zimno jest.

Ze mną nie było inaczej. Każdego dnia, gdy wracałem ze szkoły, rzucałem plecak w kąt i wolałem do mamy:

“Mamo, będę grał w piłkę na dworze.”

“Poczekaj, poczekaj, poczekaj!” odpowiadała “Musisz coś zjeść. Musisz najpierw odrobić lekcje.”

Ale drzwi już dawno były zamknięte, a ja byłem już w ogrodzie. Najczęściej dołączał do mnie mój kuzyn, ale kiedy miał coś innego do roboty, zamykałem garaż i po prostu kopałem piłką w drzwi przez wiele godzin. Tysiące uderzeń lewą nogą, a potem prawą. Od zawsze była to moja siła, nawet kiedy byłem młody – umiejętność gry obiema nogami.

W domu rodzice musieli słuchać ciągłych uderzeń piłki w drzwi garażowe. Ale nigdy nie kazali mi przestać i nigdy też nie naciskali na mnie, bym został zawodowym piłkarzem. Oni po prostu widzieli radość, jaką daje mi gra.

Więc jeżeli zauważyli zniszczoną doniczkę czy stłuczone okno, tata wychodził na zewnątrz z rozczarowaną miną.

“Proszę Cię, Mario” mówił. “Po co w to celowałeś? Potrafisz lepiej strzelać.”

Ale nigdy nie zabrał mi piłki.

Mój tata pochodził z Hiszpanii, więc również kochał piłkę nożną. Nie zależało mu na roślinach i czasami sam wychodził z domu i kopał piłkę ze mną. Z wyjątkiem godziny 18 w niedzielę. Wtedy było tylko jedno miejsce, gdzie mógłby być: przed telewizorem, oglądając tygodniowy przegląd najważniejszych wydarzeń piłkarskich.

Nie lubiłem oglądać piłki nożnej w telewizji. Zawsze mnie to nudziło. Po co siedzieć przed telewizorem, skoro można wyjść i samemu pograć w piłkę?

“Tato, chodźmy na zewnątrz!” mówiłem, szarpiąc jego ramię. “Zagrajmy!” Jednego wieczoru, kiedy miałem siedem czy osiem lat, miał w końcu dość. Zamiast wyganiać mnie na zewnątrz, posadził mnie obok siebie.

“Mario, chcę, żebyś to obejrzał. Po prostu oglądaj.”

“Nieeeeeeee! To jest nudne.”

Ojciec wskazał na telewizor: “Patrz! Tam! Teraz!”

Pierwsza fascynacja

Kiedy spojrzałem, na ekranie był zawodnik Eintrachtu Frankfurt. Okiwał bramkarza przeciwnej drużyny, potem obrońcę, następnie kolejnego obrońcę – po prostu bawiąc się z nimi – aż wkopał ją z łatwością do bramki.

“Wow” powiedziałem. “Co on właśnie zrobił?”

“Widzisz?” powiedział ojciec. “To jest Jay-Jay Okocha. I nie ma drugiego takiego.”

Od tego momentu marzyłem o graniu jak Jay-Jay. Stał się moim idolem. Sposób, w jaki poruszał piłką – był artystą. Robił z nią rzeczy, których nie mogłem sobie nawet wyobrazić. A po zobaczeniu tego dryblingu i gola, zacząłem każdej niedzieli oglądać z tatą przegląd futbolowych wydarzeń. Zacząłem nawet oglądać z nim mecze.

Najczęściej w domu oglądaliśmy mecze hiszpańskiej La Ligi i nie było meczu ważniejszego niż El Clasico. Gdy tylko Real Madryt spotykał się z Barceloną, wszyscy moi wujkowie i kuzynowie przychodzili do nas. Nasz salon pełen był koszulek z nazwiskiem Raula, a przez 90 minut rozbrzmiewały krzyki i śpiewy. Wszyscy w mojej rodzinie byli fanami Realu Madryt, ale jak mówiłem, kiedy chodzi o piłkę nożną, nikt nie może powiedzieć mi, co mam robić. Więc zdecydowałem się kibicować Barcelonie. Po części chodziło o bycie innym, ale też o to, że kochałem patrzeć na brazylijskich piłkarzy: Ronaldinho, Rivaldo i przede wszystkim Romario. Jego imię brzmiało jak moje, a dla młodego chłopca jakim wtedy byłem wystarczało to w zupełności. Ale najbardziej doceniałem łatwość, z jaką Romario poruszał się po boisku – był taki zwinny – i miejsce, które umiał sobie stworzyć.

Chciałem być jak Romario. Ale kiedy dojrzałem, zrozumiałem, że typ napastnika, jakim chciałem być, nie jest typem napastnika, jakim mógłbym być. Byłem wyższy i silniejszy niż wielu innych chłopaków, więc stałem się prawdziwą “9” na boisku. Niektórzy chłopcy mieli talent do dryblingu, a ja miałem talent do strzelania goli. Nieważne, czy była to lewa czy prawa noga, czy nawet głowa – byłem w tym po prostu dobry.

Ale inaczej niż inni koledzy, ja nigdy nie myślałem, że mogę grać profesjonalnie. To się po prostu… stało. Krok po kroku. Stawałem się coraz lepszy i grałem dla najlepszej drużyny, potem kolejnej i jeszcze jednej…

Pierwszy klub

I nagle jednego roku, kiedy miałem jakieś trzynaście lat, Stuttgart zwrócił się do mnie i mojego ojca z pytaniem, czy chciałbym dołączyć do drużyny. Dostanie się na szczyt jest marzeniem wielu młodych piłkarzy, ale ja chciałem pozostać blisko domu, z moimi przyjaciółmi i rodziną. Czułem, że to nie jest odpowiedni czas na wyjazd. Chciałem skończyć szkołę w moim rodzinnym mieście. Nigdy nie miałem planu. Nigdy nie myślałem: “Muszę zrobić to, to czy to”, by grać zawodowo w piłkę.

Kilka lat później, po tym, gdy moja lokalna drużyna przegrała 0:7 ze Stuttgartem, menedżer podszedł do mnie po raz kolejny – tym razem z uśmiechem na ustach.

mario gomez stuttgart

“Nawet teraz nie przekonam cię do przejścia?”

Uświadomiłem sobie wtedy, że to, gdzie gram, ma znaczenie i w końcu zdecydowałem się przejść do Stuttgartu. To był silniejszy klub, który mógł zapewnić mi więcej możliwości. Byłem gotowy grać na wyższym poziomie.

Dzisiaj szkoły są całkiem inne. Dzisiaj chodzi tylko o piłkę nożną. Ale kiedy ja tam byłem, mieliśmy nieco więcej wolnego czasu. Miałem możliwość mieszkać we własnym mieszkaniu, by naprawdę nauczyć się dbać o siebie – nie tylko jako piłkarz, ale również jako młody mężczyzna.

Wkrótce nauczyłem się również co to znaczy być mężczyzną na boisku. Po tym, jak zacząłem sobie świetnie radzić w młodzieżowej drużynie, zostałem przeniesiony do drugiej drużyny Stuttgartu, a w końcu trafiłem do pierwszej drużyny. Nasz trener był twardym gościem – dużo treningów, dużo biegania. Pewnego dnia przyszedł do mnie i powiedział, że zagram w Lidze Mistrzów przeciwko Chelsea.

Miałem tylko 18 lat, gdy przez 10 minut mogłem dzielić boisko z Frankiem Lampardem. Pierwsze szlify zdobywałem przeciwko Marcelowi Desailly.

Niewiarygodne! pomyślałem. Nie jestem już dzieckiem.

Ale nadal miałem długą drogę przed sobą. Trzeba pracować nad wieloma rzeczami, żeby zostać napastnikiem. Pierwszym trenerem, który zmienił moją karierę, był Giovanni Trapattoni. Po przybyciu do Stuttgartu nie powiedział nam, młodym chłopakom, jednego słowa. Ani jednego słowa. Był przyjazny, ale jedyne, co od niego usłyszeliśmy, to “dzień dobry”, a raz, kiedy skończyliśmy trening, “dobranoc”.

Mijały tygodnie. Nic. Żadnego uśmiechu. Nawet żadnego kciuka w górę.

A potem, jakieś cztery tygodnie po przybyciu, Giovanni poprosił mnie, bym po treningu przyszedł do jego gabinetu. Nie miałem pojęcia po co miałem tam iść.

“Posłuchaj, Mario”, powiedział. “Obserwowałem cię przez te kilka tygodni i jestem naprawdę pod wrażeniem, ale myślę, że możemy popracować nad kilkoma rzeczami. I jeżeli będziemy mogli naprawić te kilka rzeczy, zostaniesz następnym napastnikiem w drużynie narodowej Niemiec.”

Od tego dnia, po każdym treningu zostawał ze mną i kilkoma innymi młodymi piłkarzami, by pracować nad tymi rzeczami, o których wcześniej rozmawialiśmy. Giovanni był pierwszą osobą, która sprawiła, że poczułem się jak profesjonalny piłkarz. I chociaż opuścił Stuttgart po kilku miesiącach, wywarł na mnie wielkie wrażenie. W ostatnich tygodniach tego sezonu i w następnym, odnalazłem swój rytm – podobnie jak cała drużyna. Stuttgart wygrał Bundesligę, a ja dostałem powołanie do reprezentacji Niemiec, dokładnie jak zapowiadał Giovanni.

A potem zadzwonił telefon

Jechałem akurat samochodem, gdy na ekranie telefonu wyświetlił się nieznany mi numer. Zjechałem na pobocze, żeby odebrać.

“Cześć Mario,” powiedział głos. “Jestem dziennikarzem magazynu ‘Kicker' i chciałbym ci przekazać, ze zostałeś nominowany do nagrody Niemieckiego Piłkarza Roku 2007.”

Byłem w szoku. Nie wiedziałem co powiedzieć. Szczerze mówiąc, najważniejsze było dla mnie to, że Stuttgart zdobył mistrzostwo po latach kończenia ligi na piątym czy szóstym miejscu. Byłem częścią tego sukcesu. Nagroda sprawiła, że znalazłem się na radarze wielu osób. Czułem, że w końcu pojawiłem się w profesjonalnej piłce.

Ale całkiem szybko uświadomiłem sobie, że razem z tym przychodzi wielka presja i oczekiwania – które w 2009 roku uległy zintensyfikowaniu, gdy zostałem kupiony przez Bayern Monachium, największy klub Bundesligi – jeden z największych klubów na świecie – za rekordową wtedy kwotę.

Kiedy dotarłem do Bayernu Monachium, chciałem pokazać wszystkim, co potrafię. Ale wszystko poszło nie tak, jak planowałem. Nauczyłem się, że nie wszyscy menedżerowie są tacy sami. Również nie wszystkie kluby są takie same.

Nie pasowałem do systemu i nie byłem pewien, czy kiedykolwiek będę kimś więcej niż rezerwowym. Jeśli mam być szczery, kilka razy prosiłem o możliwość odejścia, ale szef klubu prosił mnie, żebym jeszcze poczekał.

“Twój czas nadejdzie”

W międzyczasie trenowałem ze złością i frustracją. Cała radość z piłki gdzieś się ulotniła. Po raz pierwszy gra nie sprawiała mi radości.

Ale piłka nożna jest szalonym sportem. Każdy, kto ogląda mecze, wie, że wystarczy chwila – bycie w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie – żeby wszystko zmienić. Tak samo jest poza boiskiem.

I po moim słabym starcie nasz menedżer chciał zmiany.

Pewnego dnia Louis Van Gaal podszedł do mnie. “Teraz masz szansę”, powiedział uśmiechnięty. “Od ciebie zależy, czy z niej skorzystasz, czy nie.”

To było to. Tylko tyle powiedział. Znów zaczynałem grać.

mario gomez van gaal

Wystarczająco wcześnie znalazłem zarówno swoją pozycję na boisku, jak i pewność siebie. W następnym sezonie zostałem najlepszym strzelcem w lidze. Ale bardziej niż trofea, dla zawodnika ma znaczenie inna rzecz – zwłaszcza dla napastnika – na boisku: zaufanie twojego trenera. Po drugim wspólnym sezonie Van Gaal znów do mnie podszedł.

“Wiesz co się wydarzyło między nami, ale zawsze byłem wobec ciebie szczery i mówiłem ci to, co myślałem”, powiedział. “Ale teraz nie tylko zdobywasz gole, robisz wszystko to, czego oczekuję od napastnika. ‘Powinienem go dopuścić do gry, czy nie?' – to już nie jest pytanie, które sobie zadaję.”

To było jedno z największych zwycięstw w mojej karierze.

W ciągu roku kompletnie zmieniłem zdanie Van Gaala na mój temat. A co ważniejsze, kiedy nie było najłatwiej, nauczyłem się z tym walczyć.

Jako napastnicy czasami dostajemy mnóstwo negatywnych słów od fanów czy dziennikarzy, być może nawet więcej, niż jakikolwiek inny gracz na boisku. Jeśli spudłujesz, jesteś czarnym charakterem. Ale dla mnie to nie jest nie fair, to po prostu część gry. Granie na pozycji napastnika jest najlepszym zajęciem na świecie – bo z drugiej strony, jeżeli strzelisz gola w 90. minucie meczu, wszyscy skandują twoje imię. I to jest moment, o który walczę każdego tygodnia wchodząc na boisko, wchodząc w pole karne.

Dla mnie wszystko dzieje się w polu karnym. Nigdy nie będę napastnikiem, który zaczyna akcję w głębi pola lawirując między obrońcami. Nigdy nie będę Jay-Jayem czy Romario. Zamiast tego stoję w polu karnym i czekam na swój moment.

Odpowiednie miejsce. Odpowiedni czas

W Niemczech mówimy, że najważniejszą rzeczą dla napastnika, jest mieć nosa – żeby wyczuć skąd pojawi się piłka. I mamy szczęście, bo w Niemczech mamy najlepszego pod tym względem piłkarza – Thomasa Müllera. On zawsze wie, skąd nadleci piłka. Patrzysz jak biegnie, a piłka pojawia się dokładnie przy jego stopach. Lubię myśleć, że również mam ten talent. Najtrudniejszym zadaniem jest dostanie się do głów swoich pomocników. Co on robi? O czym on myśli?

Próbujesz też zrozumieć obronę przeciwników. Czasami stajesz naprzeciwko bramkarzy jak Iker Casillas – “zabójca karnych”, jak wielu z nas go nazywa. Innym razem jest jakiś obrońca, który po prostu niszczy cię przez cały mecz.

Jest jeden taki, który zawsze wyróżniać się będzie w mojej głowie.

Nemanja Vidić

Nie wydaje mi się, że kiedykolwiek zapomnę grę przeciwko niemu, gdy był u szczytu formy w Manchesterze United, lub gdy Niemcy mierzyły się z Serbią. Eliminował mnie z gry przez 90 minut. Do tej pory nie rozumiem jak mierzący 190 cm, prawie 90-kilogramowy Serb może być wszędzie na raz.

Wydawało się, gdziekolwiek bym nie pobiegł, on już tam na mnie czeka. Skręciłem w prawo, już tam był. Skręciłem w lewo, już mnie tam blokował. Nawet gdy udawało mi się jakieś zagranie przeciwko niemu, sekundę później patrzyłem przed siebie, a on już stał przede mną, blokując mój strzał.

mario gomez nemanja vidić

Ale czekasz na ten jeden moment – moment, w którym piłka leci do ciebie i równie szybko opuszcza twoją stopę. I właśnie wtedy wiesz, że leci tam, gdzie powinna.

Rolą napastnika jest przede wszystkim zapominać. Gdy kryje cię ktoś pokroju Vidica, który zamienia twoje życie w piekło przez 89 minut, to musisz zapomnieć o wszystkim. Zapomnieć te 89 minut. Bo może w 90. minucie dostaniesz w końcu swoją szansę.

Byłem w tym całkiem dobry podczas swojej kariery. Ale…

Był jeden mecz, którego nie mogę zapomnieć

Nawet dzisiaj nie wydaje mi się, bym mógł opisać finał Ligi Mistrzów w 2012 roku przeciwko Chelsea i to, co znaczyła dla mnie przegrana z nimi. Wciąż pamiętam wszystko związane z tym meczem, nawet to, jaka tego dnia była pogoda. Dominowaliśmy nad każdą drużyną, z którą graliśmy. Mówiąc szczerze, może nie byliśmy najlepszymi piłkarzami na świecie, ale nie dało się nas zatrzymać. A co ważniejsze, graliśmy w Monachium, przed naszymi fanami, na naszym boisku.

Mecz był nasz. Kontrolowaliśmy sytuację przez większość czasu, ale do 83. minuty wynik był bezbramkowy. Wtedy właśnie Thomas Müller strzelił gola, który dał nam prowadzenie. A potem, na dwie minuty przed końcem, Didier Drogba strzelił nam gola głową. Nie potrafiliśmy odpowiedzieć i ostatecznie przegraliśmy 3:4 w rzutach karnych.

To przypomina mi najsmutniejszy dzień w mojej karierze. Po tym wszystkim, co zrobiliśmy, ktoś inny wznosił trofeum do góry. To było i nadal jest ciężkie.

Ta gra może wiele wymagać od ciebie, więc po następnym sezonie – nawet mimo, że Bayern zdobył potrójną koronę po raz pierwszy w historii, wiedziałem, że jestem gotowy na zmianę. Latem 2012 roku poddałem się operacji kostki i potrzebowałem trochę czasu, żeby wrócić do normy. Ale kiedy wróciłem, dzieliłem swoją pozycję z Mario Mandzukiciem. Był wtedy jednym z najlepszych strzelców Bundesligi. I myślę, że dlatego w tym roku mieliśmy tyle sukcesów – bo wszyscy zrobiliśmy dla naszej drużyny wszystko, co tylko mogliśmy.

Ale przechodząc ze Stuttgartu do Bayernu zrozumiałem, ile pracy przede mną, by znaleźć się na tym poziomie. A jest to naprawdę trudne w klubie takim jak Bayern. Codziennie musisz dawać z siebie 100%. Stawki i oczekiwania są zawsze wyższe. I mimo tego, że miałem możliwość gry dla najlepszego klubu w Europie, chciałem zrobić krok wstecz i na poważnie pomyśleć o tym, czego oczekuję od mojej kariery – i również od życia. Nigdy nie miałem wielkich marzeń o profesjonalnej karierze piłkarza, czy byciu gwiazdą klubu. A po zdobyciu mistrzostw kraju i wygraniu Ligi Mistrzów pojawiły się z nimi oczekiwania, z którymi musiałem sobie radzić. Zdecydowałem więc, że chcę spróbować czegoś innego.

Pojechałem do Włoch, by grać w Fiorentinie

Życie we Włoszech było idealne, “la dolce vita” jak mawiają. Ale wtedy doznałem urazu kolana i byłem wyłączony z gry na pięć miesięcy. Ludzie zaczęli pytać mnie dlaczego opuściłem Niemcy. Przyjechał tylko na wakacje. Nie chce mu się już grać w piłkę.

Po raz kolejny musiałem walczyć z oczekiwaniami i wątpliwościami. Ale kiedy w końcu wróciłem, strzeliłem gola przeciwko Juventusowi – w najważniejszym meczu sezonu – i miałem to uczucie, ten moment, gdy piłka opuszcza twoją nogę i po prostu wiesz…

I znów po roku we Florencji i drugim urazie, który skrócił mój sezon, wiedziałem, że nadszedł czas na coś nowego. Kocham Włochy – ludzi, kraj, wszystko jest piękne. Nigdy nie zapomnę czasu tam spędzonego, ale myślę, że moja gra wtedy cierpiała. Mój entuzjazm i skupienie się zmieniły.

Chciałem zapomnieć o tym wszystkim.

Pojechałem więc do Turcji

Rzeczą, której nauczyłem się o tureckich fanach, jest to, że oni istnieją na świecie dla swoich klubów. Każdego tygodnia żyją dla swoich klubów. Gra dla nich to najwspanialsze doświadczenie. Ale znów ludzie mieli wątpliwości co do mojego transferu. Grając dla Besiktasu zobaczyłem szansę w Lidze Europy, być może nawet na tytuł. Wiele osób patrzyło na ten krok jak na koniec mojej kariery, ale okazał się nowym początkiem, którego potrzebowałem. Uważam, że życie wpływa na twoją grę na boisku, a życie w Stambule dało mi pozytywnego kopa. Żywiłem się tą energią, a w dniu, w którym wygraliśmy ligę, w końcu ponownie czułem szczęście jako piłkarz. Byłem najlepszym strzelcem ligi, a Besiktas zdobył mistrzostwo po raz pierwszy od siedmiu lat.

Zawsze chciałem doświadczać rożnych kultur i podróżować dzięki graniu w piłkę nożną, ale pobyt w Turcji oznaczał dla mnie życie daleko od mojej rodziny w Niemczech. Dzwoniłem do rodziców, żeby powiedzieć im, że wszystko u nas w porządku – pomimo tego, co mogli czytać w gazetach – ale widziałem, że ich niepokój nigdy całkowicie nie minął.

Nadszedł czas na powrót do domu

Myślę, że wiele osób zastanawiało się, dlaczego podjąłem taką, a nie inną decyzję. Ale nigdy nie chodziło mi wyłącznie o piłkę nożną. Uczyłem się też tego, kim chciałbym być poza boiskiem. Zbyt długo byłem postrzegany przez pryzmat tego, ile goli strzeliłem. Nigdy nie miałem okazji, by usiąść i zapytać siebie czego tak naprawdę chcę?

Nie mogę powiedzieć, że czegokolwiek żałuję, nawet czasu w Fiorentinie, który wiele osób opisuje jako porażkę. Bo chodzi o to… z piłkarskiego punktu widzenia, Fiorentina mogła być moim najgorszym sezonem. Ale poza boiskiem była dokładnie tym, czego potrzebowałem.

Myślę, że podczas tych wielu latach bycia profesjonalnym piłkarzem, zapomniałem dlaczego chciałem grać w piłkę i dlaczego dawało mi to radość. We Włoszech siedziałem sobie w domu z żoną i oglądaliśmy, jak Niemcy zdobywają Puchar Świata w 2014 roku. Będąc młodym piłkarzem uważałem, że obowiązek wobec narodu jest… obowiązkiem. Zawsze tak było. Było to normalne i było to częścią mojej pracy.

Powinno być to czymś specjalnym, ale nigdy tak na to nie patrzyłem. A potem zobaczyłem kolegów podnoszących trofeum w Brazylii. Nie było mnie tam przez kontuzję. I wtedy wiedziałem, że nie chcę tracić takich momentów nigdy więcej. Więc we Włoszech podjąłem decyzję – a w zasadzie, to coś sobie uświadomiłem.

Reprezentacja Niemiec

Powiedziałem sobie Nie chcę, żeby to się tak skończyło. Muszę ponownie zagrać dla swojego kraju.

Skupiłem się na tym, by być zdrowym i w formie na Euro 2016. Wiele osób uważało, że nie uda mi się dostać do podstawowego składu, ale udowodniłem im, że się mylą. Zagrałem w turnieju i strzeliłem dwa gole. Występowałem w koszulce Niemiec wiele razy, ale tego lata znaczyło to coś więcej.

Oczywiście dzisiaj jest trochę inaczej. Jestem jednym z najstarszych członków zespołu. Staram się być starszym bratem, tak jak byli dla mnie Kevin Kurányi i Miroslav Klose. Pamiętam swój pierwszy mecz i to, jak patrzyłem na nich z podziwem.

Yeah…. ? #jederfürjeden #vivelamannschaft #sieg #nurnoch4 #23 #33

A post shared by Mario Gomez (@mario) on

Bardziej niż czegokolwiek innego, pragnę teraz znaleźć się w składzie na Mistrzostwa Świata 2018 w Rosji. W tej chwili każda chwila, którą spędzam na boisku dla reprezentacji Niemiec, jest czymś wyjątkowym.

Wydaje mi się, że wiele osób spisuje na straty napastników takich jak ja, prawdziwych “9”, czekających na piłkę na skraju pola karnego. W końcu nawet ja będąc dzieckiem chciałem grać jak Romario. Piłka nożna ciągle przechodzi zmiany – kluby chcą mniejszych napastników, szybko i dużo biegających.

Ale mogę z tym żyć. Bo choć piłka nożna przechodzi tyle zmian, jedna rzecz zdaje się być niezmienna – na boisku zawsze musi być ktoś, kto znajdzie się w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie i trafi piłką do siatki. Nawet, jeżeli nie zrobi tego z takim wdziękiem i lekkością, jak Romario.

Grałem dla wielu klubów, dla wielu menedżerów, miałem wiele upadków i wzlotów. Ale jedno nigdy się nie zmieniło. To uczucie po strzeleniu gola. Nieważne, gdzie gram, czy ile mam lat – to jest ten moment, dla którego żyłem przez 20 lat. To jest moment, dla którego żyję każdego tygodnia.

Chciałbym umieć to opisać. Chciałbym, żeby każdy doświadczył tego choć raz. Silniejsze uczucie w sercu miałem tylko raz w życiu, gdy w zeszłym roku poślubiłem moją żonę.

Strzelenie gola jest eksplozją uczuć. Pojawia się natychmiast – bum! Zanim kopniesz piłkę, czujesz się, jakbyś ważył 200 kg. Kiedy piłka opuszcza twoją stopę, przecina powietrze i przechodzi przez siatkę.

W tym momencie unosisz się w powietrzu.

ŹRÓDŁOPlayers' Tribune
Poprzedni artykułRafał Kosznik spróbuje sił w Górniku Łęczna
Następny artykułReal porozumiał się z Mbappe! Będzie rekord?