Od Shearera do Mięciela: “A little place like Kokomo…”

0

Strefa CONCACAF jest dla przeciętnego, europejskiego zjadacza chipsów przy okazji piłkarskich transmisji wybitnie egzotyczna. Świetny Meksyk, solidnie rozpoznawalna ekipa USA, nie wiedzieć czemu słaba Kanada – to pamiętamy z geografii i to właśnie rzuca się w oczy podczas zabaw globusem. Ameryka Środkowa? Coś tam wiemy, przecież pamiętamy szaleństwo Kostarykanów na ostatnim Mundialu.  Tak czy inaczej na największym turnieju zawsze grał „ten trzeci” reprezentant strefy.  Nic jednak więcej. Karaiby? Podobnie – Bob Marley, Fidel Castro, Jack Sparrow. I tyle.

A CONCACAF zrzesza aż 41 organizacji, spośród których 35 jest członkiem FIFA. Różnice w piłkarskiej jakości poszczególnych reprezentacji bywają tak duże, że przy nich Wyspy Owcze i Niemcy pasują do jednego koszyka. Ale te małe państewka, reprezentacji których niejednokrotnie nigdy nie mieliśmy okazji śledzić w akcji, rodziły niekiedy prawdziwe piłkarskie talenty. I mają swoje futbolowe powody do dumy.

Po tym, co piłkarze z Kostaryki poczynili na Mistrzostwach Świata w 2014 roku, przestali być anonimowi. Dziś wielu z nich kopie w dużych, europejskich ligach (głównie w Primera Division), a Keylor Navas zarabia na życie w wielkim Realu Madryt. I chociaż we wcześniejszych latach Kostarykanie zwykle ograniczali się do roli statystów, dysponowali wyróżniającymi się postaciami.

Jedną z nich jest Paulo Cesar Wanchope. W ciągu trzynastu lat gry w kadrze rozegrał on 73 mecze, strzelając 45 bramek. Nie jest najlepszym strzelcem w historii reprezentacji, nie jest też rekordzistą w liczbie strzelonych goli. Ale w futbolu klubowym zapisał kartę, jakiej nie stworzył żaden z jego pobratymców (Przed Navasa Erą). W latach 1996-2004 Wanchope rozegrał sześć efektywnych sezonów w Premier League. Był podstawowym napastnikiem Derby County, West Ham United i Manchesteru City, na boiskach najwyższej klasy rozgrywkowej w Anglii strzelając 50 goli. Europejską przygodę z futbolem kończył w hiszpańskiej Maladze i tam też sobie poradził. Do dziś pozostaje bohaterem castizos i mestizos.

Jeśli chodzi o zawodników z Hondurasu, dwóch jest nam szczególnie bliskich. Mowa o Carlosu Costlym, którego dobrze pamiętają kibice z Bełchatowa, oraz Bońku Garcii, który nazwany został na cześć obecnego prezesa PZPN. Pod względem czysto piłkarskim wyróżnić należałoby jednak Maynora Figueroę. Ten solidny defensor jeszcze kilka lat temu był podstawowym zawodnikiem Wigan Athletic i Hull City, a obecnie gra w amerykańskiej MLS.

Awans Panamy na przyszłoroczny czempionat globu uważany jest za jedną z największych sensacji. Nie zanosi się na to, by w przyszłym roku Panamczycy mieli zostać drugą Kostaryką, a Jaime Penedo z Dynama Bukareszt – nowym Keylorem Navasem. Ale mieszkańcy tego państwa mieli już kiedyś powód do piłkarskiej dumy. Julio Cesar Dely Valdes to zawodnik dla mnie szczególny. Gdy pod kioskiem otworzyłem swą pierwszą w życiu saszetkę naklejek Panini, najpierw ujrzałem właśnie Panamczyka w stroju Paris Saint Germain. Klub z Parc-des-Princes miał wtedy znakomitą pakę, a Dely Valdes nie należał do statystów. Wcześniej grał w Cagliari, później – w hiszpańskich Oviedo i Maladze. Wszędzie strzelał, a Panama nie doczekała się później podobnej klasy zawodnika.

Aruba kojarzy się przede wszystkim z refrenem piosenki „Kokomo” zespołu Beach Boys. Piłkarsko ten jeden z holenderskich Antyli nie osiągnął nic, ale łatwo można wskazać gracza wybijającego się ponad lokalną przeciętność. 26-letni Gregor Breinburg od sześciu lat gra w środku pola holenderskich (a jakże) klubów. W barwach De Graafschap oraz NEC Nijmegen rozegrał do tej pory blisko 200 ligowych spotkań i chociaż rzadko pojawia się na zgrupowaniach kadry, pozostaje jej liderem.

Reprezentant Barbadosu Emmerson Boyce dziś ma 38 lat i status wolnego agenta, najprawdopodobniej więc przebrzmiał już niczym kościelny dzwon kwadrans po dwunastej. Ale jeszcze niedawno biegał po angielskich boiskach. Rozegrał osiem sezonów w Premier League (jeden w Crystal Palace, pozostałe w Wigan). W większości przypadków był podstawowym prawym obrońca drużyny. W kadrze grał jednak okazjonalnie, a debiutował w niej dopiero przed trzydziestką.

Ciekawą drużynę ma holenderskie terytorium zależne z Wysp Zawietrznych, Curacao. Obecnie reprezentacja nic nie znaczy, ale dysponuje pewnym potencjałem. Bramkarz Elroy Room spędził sporo czasu w Vitesse Arnhem, przez cztery sezony wychodząc w wyjściowym składzie. Darryl Lachmann w końcu konkretnie zahaczył się w Willem II Tilburg, a Charlison Benschop walczy (co prawda bez powodzenia) o miejsce w kadrze Hannover 96. Grający obecnie w angielskim Reading Leandro Bacuna to także solidna marka, a Cuco Martina pojawia się na boisku w barwach Evertonu Liverpool. Jeśli rozwiną się talenty młodych graczy pokroju Suently Alberto czy Michaela Marii, Curacao przestanie się kojarzyć wyłącznie z shotami Kamikaze.

Gujana Francuska więcej dobrych piłkarzy oddała kadrze znad Sekwany, niż wychowała własnych. Wspomnieć należy jednak o kilku solidnych w ostatnich latach zawodnikach Ligue 1, którzy przywdziewali żółto-zielono-niebieskie stroje narodowe. Ludovic Baal rozegrał blisko 300 ligowych spotkań w barwach Le Mans, Lens i Rennes. Próbowany wcześniej w młodzieżowej reprezentacji Francji Sloan Privat gra w EA Guingamp, a Simon Falette w minionym sezonie był podstawowym graczem Metz.

Gwadelupa nie jest członkiem FIFA, dlatego stanowi odrębny przypadek. W reprezentacji tego kraju mogą grać piłkarze, którzy wcześniej reprezentowali inne federacje. Zasada ta znacznie pomogła piłkarzom z Gwadelupy w czasie Złotego Pucharu CONCACAF w 2007 roku, kiedy dotarli oni do półfinału tej imprezy. Wówczas jak równy z równym walczyli z Meksykiem. W składzie byli wówczas m.in. Loic Laval i wybrany najlepszym bramkarzem turnieju Franck Grandel z Utrechtu. Największa różnicę zrobił jednak 41-letni były reprezentant Trójkolorowych, Jocelyn Angloma. Ten sam, który grał dla Valencii w złotych latach Hectora Raula Cupera. Ten sam, którego w barwach Interu Mediolan znalazłem pod naklejką Dely Valdesa w ciepły, wrześniowy dzień 1996 roku.

Jamajka statystowała na Mistrzostwach Świata we Francji w 1998 roku, jakichś piłkarzy godnych zapamiętania mieć zatem powinna. Nie zawsze jednak wypełnia się swe powinności, wobec czego eksportowy towar drużyny Rene Simoesa tułał się po niższych klasach rozgrywkowych w Anglii. Zdecydowanie łatwiej wskazać reprezentanta choćby Martyniki – wszak Steveen Langil długo jeszcze odbijać się będzie czkawka włodarzom warszawskiej Legii. (EDIT: Na ulicach Boltonu dostałbym pewnie w zęby za to, że pozwoliłem umknąć z mej głowy Jamajczykowi Ricardo Gardnerowi, który czyścił tam lewą stronę przez prawie półtorej dekady).

Pozostał tylko Trynidad i Tobago. Tylko i aż, bo kto pamięta Manchester United przełomu wieków, ten wie, jaką postacią był Dwight Yorke. Wcześniej strzelał dla Aston Villi, a że robił to dobrze – sięgnął po niego Alex Ferguson. W parze z Andym Colem, w kwartecie z Teddym Sheringhamem i Ole Gunnarem Solskjaerem tworzył niesamowicie skuteczny line-up. W reprezentacji partnerował mu przez lata Russel Latapy. Panowie wspólnie uczestniczyli w rekordowej w skali świata liczbie eliminacji do mistrzostw świata – sześciu.

Lata świetności Dwighta Yorke’a były generalnie najlepszymi dla reprezentantów Socca Warriors. W angielskiej Premier League sporo znaczył wówczas także Stern John (Nottingham Forrest, Birmingham, Coventry, Southampton…), w szkockiej – Marvin Andrews, który dobrą grą dla Livingston zasłużył w 2004 roku na transfer do Glasgow Rangers. W barwach Sunderlandu i Stoke regularnie występował potem jeszcze Kenwyne Jones.

Dziennikarski obowiązek nakazuje mi wspomnieć jeszcze o najlepszych Kanadyjczykach, bo choć Klonowego Liścia rozpoznaje każdy, to już kanadyjski soccer – niekoniecznie. Dziś najbardziej rozpoznawalnym piłkarzem kanadyjskim jest bez wątpienia wymiatacz środka pola z Besiktasu, Atiba Hutchinson. Z niemieckich i hiszpańskich boisk możecie kojarzyć Juliana de Guzmana, z wielu lat spędzonych w Werderze Brema – Paula Stalteriego. No i urodzony w Poznaniu Tomasz Radzinski – jako kibic przez lata żałowałem, że w narodowej reprezentacji partnerował Dwayne’owi De Rosario, a nie Andrzejowi Juskowiakowi.

Podczas przyszłorocznych mistrzostw świata kibicował będę Kostaryce i Panamie. Nie ze względu na egzotykę, bo drużyny z północnej Afryki czy znad Zatoki Perskiej nigdy mnie nie porwały. W karaibskich i środkowoamerykańskich drużynach widzę natomiast jakąś specyficzną determinację i ducha, który zasługuje na posłuch piłkarskich bogów. Choćby taki, jak trzy i pół roku temu.


ZAKŁAD BEZ RYZYKA 110 PLN + BONUS DO 400 PLN

Fortuna - większy bonus dla naszych Czytelników!

  1. Zarejestruj konto na Fortuna za pośrednictwem Gol.pl!
  2. Odbierz zakład bez ryzyka 110 PLN + bonus 100% do 400 PLN.
  3. Szczegóły znajdziesz TUTAJ.
Poprzedni artykułŁukasz Piszczek w styczniu wróci do treningów
Następny artykułFantasy Premier League – czas na GW17 w lidze Gol.pl