Marcelo w bardzo osobistym tekście opisuje swoje początki z piłką i przejście do Realu Madryt, w którym spędził już jedenaście sezonów. Jaki był Roberto Carlos i co zawdzięcza swojemu dziadkowi? Koniecznie przeczytajcie tę arcyciekawą historię!
Jak mam zacząć? Chciałbym wam opowiedzieć o tym, jako mój dziadek zmienił moje życie. Ale chcę też powiedzieć coś o Ronaldo. Ale też o Romario wystającym z samolotu i pomarańczowym Volkswagenie.
Mamy wiele do omówienia. Może zacznijmy od zapachu.
To jedna z pierwszych rzeczy w życiu, jaką pamiętam. Kiedy miałem jakieś sześć lat, byliśmy na letnich wakacjach, ale i tak wstawałem codziennie o 7:30 i biegłem z piłką na Botafogo Beach.
To jest w Rio, skąd pochodzą wszyscy najlepsi piłkarze świata
Był tam taki park przy plaży, z boiskiem do halówki i małą zjeżdżalnią dla dzieci, a obok zawsze ten sam starszy gość, krzyczący do każdego parkującego: “Jeden dolar! Jeden dolar! Jeden dolar!”
“Pilnował” twojego samochodu za dolara. Pamiętam dźwięk jego głosu, ale najbardziej pamiętam zapach powietrza. W pobliżu była połamana rura kanalizacyjna, którą kiedyś przypływały tutaj wszystkie ścieki z okolicy, zmieniając się w błoto. Tak więc każdego ranka, gdy szedłem przez ten park, czułem ten zapach.
Kort należał do kibiców Botafogo FR. Pojawiłem się tam pewnego dnia, ale oni go przejęli, więc musiałem kopać sam ze sobą gdzieś z boku. Innego dnia przyszedłem, ale na stadionie nie było nikogo. Nie miało to najmniejszego znaczenia – mały Marcelito był tam każdego dnia.
Mam bardzo silne wspomnienie zapachu i piłki przy nodze. Uświadomiłem sobie coś, co nadal jest dla mnie prawdą. Ilekroć masz piłkę przy nodze, nie możesz być zły. Nawet nie potrzebujesz innych ludzi, żeby z tobą grali. Chodzi tylko o piłkę.
Tego lata, w 1994 roku, miały miejsce Mistrzostwa Świata w Ameryce. W Brazylii, na moment przez rozpoczęciem turnieju, wszyscy w okolicy wychodzili na ulice i malowali murale, żeby uczcić to wydarzenie. Wszystko było pokryte kolorem zielonym, niebieskim i żółtym – ulice, płoty, ściany, twarze ludzi. To jest takie bardzo specjalne wspomnienie w głowie każdego ówczesnego dzieciaka w Brazylii. Czytałem ostatnio historię Ronaldo, w której opowiadał, jak przez mistrzostwami świata w 1982 roku wyszedł na ulicę i pomagał malować mural na cześć Zico.
Cóż, posłuchaj tego Ronaldo.
Jeśli to czytasz, to wiedz, że w wieku sześciu lat wraz z przyjaciółmi malowałem twoją twarz na ulicach. To ty byłeś bohaterem. To jedno wspomnienie siedzi bardzo głęboko w moim sercu.
Zabawne jest to, co się pamięta ze swojego życia. Niewiele pamiętam z oglądania Brazylii wygrywającej mistrzostwa. Pamiętam to jak przez mgłę. Ale mam bardzo wyraźne wspomnienie jednego, konkretnego zdjęcia, które znalazło się na okładce lokalnej gazety. Kadra narodowa przyleciała właśnie do domu, a Romario dosłownie wisiał na zewnątrz samolotu, wymachując brazylijską flagą, zupełnie jakby właśnie pokonał dla nas cały świat.
Pamiętam to zdjęcie i to uczucie, że moje serce zaraz eksploduje z dumy. Myślałem sobie:
Mój Boże, muszę kiedyś też tak zrobić.
Oczywiście pod wieloma względami było to niedorzeczne marzenie. Po pierwsze, w Brazylii żyje około 200 milionów ludzi i wszyscy marzą o zostaniu piłkarzami (nawet starsi mężczyźni). A po drugie, nie byłem jeszcze wtedy nawet prawdziwym piłkarzem. Grałem jedynie w lokalną pięcioosobową halówkę, a podróże do klubu piłkarskiego nie były zbyt realistycznym planem dla mojej rodziny. Być może ludzie w Ameryce czy Anglii nie będą w stanie tego zrozumieć, ale benzyna w Brazylii, zwłaszcza w okresie mojej młodości, była bardzo, ale to bardzo droga.
Na szczęście mój dziadek był w stanie poświęcić dla mnie wszystko. To on jest najważniejszą osobą w tej opowieści. Jeżeli chcesz go sobie wyobrazić, cóż… był charakterny. Zawsze miał na sobie parę modnych okularów przeciwsłonecznych i posiadał też swoje powiedzonko. Powtarzał je za każdym razem, kiedy w pobliżu byli jego koledzy.
Jak mogę to przetłumaczyć?
Mawiał…
“Kurde, spójrz na mnie. Nie mam grosza przy duszy, ale jestem szczęśliwy jak skur***!”
Woził mnie na treningi halówki swoim starym Volkswagenem Variantem. Wydaje mi się, że było to auto z 1969 roku. Ale gdy miałem osiem czy dziewięć lat i zacząłem dużo podróżować ze swoją drużyną, płacenie za benzynę, lunche i wszystko inne okazało się dla nas zbyt kosztowne, więc dziadek podjął decyzję, która odmieniła całe moje życie.
Mianowicie sprzedał swój samochód, a pieniądze przeznaczył na bilety autobusowe. Możesz pomyśleć, że poświęcając się tak bardzo, mógł uważać się za biedaka lub że chodził marudząc: “Ale jestem biedny”.
W życiu!
“Mój wnuczek jest najwspanialszym piłkarzem w Rio! Najlepszym piłkarzem w Brazylii! Jest nie do pobicia!”
W jego oczach nigdy nie popełniłem błędu. To było bardzo zabawne. Po moich meczach przychodził do domu i mówił mojemu ojcu: “Musisz przyjść i obejrzeć Marcelo! Wiesz co dziś zrobił? O mój Boże. To było magiczne. Niesamowite!”
Ale mój ojciec prawie nigdy nie miał okazji oglądać mnie na boisku, bo zawsze musiał pracować. Pewnie sądził, że dziadek jest szalony. Ale najśmieszniejsze w tym wszystkim były sytuacje, gdy grałem naprawdę źle i przegrywaliśmy. On po prostu wzruszał ramionami i mówił: “Eh, nieważne. W końcu ci się to uda.”
Sprawiał, że w wieku dziewięciu lat czułem się jak Ronaldo. Przysięgam na Boga, że często wchodziłem do domu z wypiętą dumnie piersią, mówiąc: Tak, jestem piłkarzem.
Pewnego dnia, kiedy miałem około dwunastu lat, mój dziadek podjechał po meczu tym pomarańczowym Volkswagenem Beetle.
Powiedział: “Wskakuj, jedziemy do domu.”
Ja na to: “O co chodzi? Skąd masz ten samochód?”
Odpowiedział: “Jogo do Bicho.”
W Rio mamy taką rzecz, nazywaną “zwierzęcą loterią”. Być może nie jest to w 100% legalne, ale jest to gra dla ludzi. Wybierasz numer związany z jakimś zwierzęciem, na przykład ostrygą, kogutem czy czymkolwiek innym. Codziennie jest nowe losowanie. Mój dziadek wygrał nie wiem jak dużo pieniędzy w tej loterii i przeznaczył je na kupno Beetle'a.
To było nieprawdopodobne. Wszędzie jeździliśmy tym samochodem. Ale gdy miałem piętnaście lat, zostałem zaproszony do prawdziwej 11-osobowej młodzieżowej drużyny Fluminense. Problem polegał na tym, że treningi odbywały się w Xerem, mieście oddalonym o prawie dwie godziny jazdy samochodem, więc niestety płacenie za takie ilości benzyny było dla nas niemożliwe. W takim wypadku postanowiłem zamieszkać w akademiku. W Xerem byłem całkiem sam, z dala od mojej rodziny. Mój dziadek przyjeżdżał do mnie w sobotnie wieczory, żebym niedziele mógł spędzać w domu, a potem odwoził mnie z powrotem.
On wygrał na zwierzęcej loterii – to wcale nie było tak dużo pieniędzy. Więc kupił sobie jedynie starego Beetle'a z lat 70. Za każdym razem, gdy za mocno przekręcił kierownicę, zmieniał się kanał radiowy.
Po pewnym czasie ciągłego jeżdżenia w tę i z powrotem, byłem najzwyczajniej w świecie wykończony. Czułem się jak niewolnik piłki nożnej. Patrzyłem na moich kolegów w Rio, jak chodzą na plaże i cieszą się życiem, a ja w tym czasie tylko trenowałem.
Pewnego dnia mój dziadek przyjechał po mnie, a ja mu powiedziałem: “Mam dość. Rzucam to i wracam do domu.”
Na co on odpowiedział: “Nie, nie, nie. Nie możesz tego zrobić. Po tym wszystkim, czego już dokonałeś?”
Odpowiedziałem: “Utknąłem na ławce. Marnuję swoją młodość. Kończę z tym.”
A potem dziadek zaczął płakać. Powiedział: “Marcelo, uspokój się. Nie możesz teraz zrezygnować. Pewnego dnia muszę cię zobaczyć grającego na Maracanie.”
To mnie naprawdę uderzyło. Odpowiedziałem mu: “Dobrze, zagram jeszcze przez tydzień.” W końcu jednak zarzuciłem pomysł z rzuceniem piłki.
Dwa lata później, z wielkim wsparciem dziadka, wszedłem na murawę Maracany, z pierwszą drużyną Fluminense. On to wiedział. Wierzył we mnie od samego początku i po prostu wiedział. Gdy skończyłem osiemnaście lat, kilka europejskich drużyn zaczęło wokół mnie węszyć. Słyszałem, że chce mnie CSKA Moskwa i Sevilla. W tym czasie Sevilla była na fali i miała w swoim składzie sporo Brazylijczyków, więc pomyślałem “Hej, to może być fajne.”
Później pewnego dnia otrzymałem telefon od jakiegoś agenta. Zapytał: “Chcesz się przenieść do Realu Madryt?”
Powiedział to tak po prostu.
Więc odpowiedziałem: “Eee. Oczywiście?”
Ale nie wiedziałem kim jest ten człowiek.
Wtedy powiedział: “Tak więc przechodzisz do Realu Madryt. Zapisz to sobie.”
Kilka tygodni później graliśmy mecz w Porto Alegre, a Real Madryt przysłał kogoś, żeby się ze mną spotkał w naszym hotelu. Zszedłem więc na dół do lobby, a ten dżentelmen się przedstawił. Ale zauważyłem, że nie miał na sobie godła Realu. Nie dał mi wizytówki ani nic innego.
A potem zaczął zadawać mi pytania w stylu: “Masz dziewczynę?”
Odpowiedziałem: “Eee, tak.”
Na co on zapytał: “Z kim mieszkasz?”
Ja na to: “Eee, z babcią?”
Znów, żadnej wizytówki. Żadnych papierów. Dosłownie myślałem sobie: Czy to prawda? Ktoś mnie zaraz wsadzi do samolotu na Syberię, czy co?
Dwa dni później zadzwonił do mnie ktoś z Realu i powiedział, że chcą, żebym przyjechał do Madrytu na badania lekarskie.
A ja nadal zastanawiałem się czy to naprawdę jest na poważnie?
W tym miejscu musisz zrozumieć jedną rzecz o mnie. Do szesnastego roku życia nie wiedziałem nawet, że istnieje coś takiego jak Liga Mistrzów. Dokładnie pamiętam ten moment – siedziałem we wspólnym pokoju drużyny w Xerem i któryś z kolegów oglądał mecz w telewizji. To było spotkanie Porto – Monaco. Ale gra wyglądała inaczej. W nocy, pod jasnymi światłami, z dużą ilością fanów. A boisko było takie piękne i idealne… to było po prostu niesamowite. W lidze brazylijskiej, przynajmniej w tamtym czasie, światła były bardzo jasne. Ale trawa nie była tak zielona.
Ten mecz wyglądał, jakby był transmitowany z jakiegoś zupełnie innego miejsca na planecie, którego nie znałem.
W pewnym sensie zastanawiałem się: “Hej, co to do cholery jest za liga?”
Mój kolega powiedział: “Liga Mistrzów.”
Zapytałem: “Mistrzów czego?
Na co on odpowiedział: “Człowieku, to jest finał Ligi Mistrzów”.
Nie miałem pojęcia o czym on mówił. W Brazylii Liga Mistrzów była transmitowana jedynie na płatnych kanałach. Większość ludzi nie miała do nich dostępu.
Więc tak jak mówiłem, wsiadłem w samolot do Madrytu 😀
Dopiero skończyłem osiemnaście lat. Przysięgam na Boga, że sądziłem, że lecę tam na pogaduchy. Gdy przybyłem na spotkanie w klubie, na stole zobaczyłem kontrakt, z herbem Realu Madryt nadrukowanym na kartce i wszystkim innym – podpisałem ten papier bardzo szybko.
Zaraz potem faceci w garniturach zaprowadzili mnie wprost na boisko. Tego dnia pokazali mnie w mediach. Nie miałem o tym pojęcia. Moja rodzina w Brazylii stwierdziła, że nie wierzyli w to wszystko dopóty, dopóki w wiadomościach na kanale Globo Esporte nie zobaczyli następującej informacji:
18-LETNI MARCELO OGŁOSZONY NOWYM ZAWODNIKIEM REALU MADRYT.
Myślę, że powodem, dla którego to wszystko wydawało się tak nierealne, było to, że Roberto Carlos był moim idolem. Dla mnie był Bogiem. Granie w tym samym zespole co Roberto, na tej samej pozycji… Nie mogłem w to uwierzyć.
Wchodząc do szatni… miałeś Robinho, Cicinho, Júlio Baptistę, Emersona, Ronaldo, Roberto Carlosa. I oczywiście Casillasa, Raúla, Beckhama, Cannavaro.
Mały Marcelito wszedł tam, myśląc sobie: O kurde, znam tych wszystkich gości z gier komputerowych!
Oni mogli zjeść mnie żywcem. Ale pozwól, że powiem ci coś ważnego o Realu Madryt. W tym zakresie jest to absolutnie wyjątkowy klub. Roberto Carlos podszedł do mnie pierwszego dnia i powiedział: “Masz tutaj mój numer telefonu. Jeżeli będziesz czegoś potrzebował, czegokolwiek, to po prostu dzwoń”.
Na moje pierwsze Boże Narodzenie w Madrycie, Roberto zaprosił mnie i moją żonę i spędziliśmy ten czas z jego całą rodziną. Ten człowiek jest moim idolem i razem walczymy o miejsce na lewej obronie. Ale to jest Roberto Carlos. Jest pewny siebie. To oznaka prawdziwego mężczyzny.
Na boisku również inspirowałem się jego osobą. Roberto Carlos potrafił biegać jak prawdziwa bestia, w górę i w dół, na lewym skrzydle. Nieważne, czy mnie kochasz, czy nienawidzisz, to wiesz, czego możesz się spodziewać, gdy wchodzę na boisko. Kocham atakować. Nie, nie chodzi o zwykły atak. ATAK, rozumiesz?
A tam dalej, na tyłach? Jeśli mamy jakiś problem, naprawimy go. Ogarniemy to. Ale najpierw atakujemy.
Możesz grać z taką formą wolności, tylko jeżeli masz dobrą, rozumiejącą się drużynę. Fabio Cannavaro grał po mojej stronie i mówił mi: “Marcelo, możesz iść. Jestem tutaj. Odpręż się. Jestem Cannavaro. Dam radę.”
Dokładnie to samo robi obecnie Casimiro. “Marcelo, idź do przodu. Później będziemy się martwić o inne rzeczy.”
Ah, Casimiro. On mnie uratował.
Mając takich ludzi obok, mogę grać do 45 roku życia 😉
Kiedy po raz pierwszy przybyłem do Madrytu, Cannavaro bardzo pomógł mi się rozluźnić. Podstawowa zasada była taka, że mogę atakować tak długo, jak długo będę w stanie sprintem wrócić. A co gdybym się spóźnił? Boże, wtedy się działo. Ten człowiek potrafił krzyczeć. W Brazylii mamy powiedzenie. Pegava no pe. To bycie twardym dla kogoś z jakiegoś konkretnego powodu.
Cannavaro był twardy dla mnie właśnie z konkretnego powodu, a ja go za to kocham.
W Realu bardzo szybko się uczysz, bo standardy są bardzo wysokie. Pod koniec mojego pierwszego sezonu zostałem wezwany do gabinetu dyrektora. Nadal byłem młody i szalony. Wszedłem do niego w czapce z daszkiem, oczekując, że odbędziemy zwykłą rozmowę.
Ale on powiedział mi, że chce mnie wypożyczyć do innego klubu.
Rozumiałem co chcą przez to osiągnąć. Chcieli, żebym nabrał doświadczenia. Ale ja myślałem sobie “To jest Real. Jeśli odejdziesz, być może nigdy nie będziesz mógł wrócić.”
Dyrektor chciał, żebym coś podpisał. Jedyną rzeczą, o którą go zapytałem było: “Jeśli tego nie podpiszę, to nie będę musiał jechać, prawda?”
Odpowiedział: “Cóż, tak. Jeśli nie podpiszesz, zostaniesz tutaj. Jeżeli trener będzie chciał cię zostawić, to tak właśnie będzie. Ale wydaje mi się, że powinieneś zdobyć trochę doświadczenia.”
Pomyślałem: Będą musieli przyprowadzić jakichś zbirów, żeby mnie pobili i tym samym zmusili do podpisania tego.
Odpowiedziałem mu: “Zdobędę doświadczenie. Zostaw to mnie.” Podziękowałem i wyszedłem z gabinetu.
Tego lata Roberto Carlos odszedł z drużyny, a ja zacząłem więcej trenować. Po tym wszystkim mały Marcelito nabrał tempa.
Kiedykolwiek wracam do Brazylii na wakacje, jadę odwiedzić mojego dziadka, którego szafka za każdym razem jest pełniejsza. Pozwól, że wyjaśnię ci, o co chodzi z szafką.
Gdy miałem jakieś sześć lat, dziadek zrobił kapliczkę mojej kariery. Do dużej, drewnianej szafki wkłada wszystkie moje zdjęcia i trofeów, które zdobyłem, a gdy tylko strzelę gola, on zaraz to uwzględnia w swojej księdze. Dosłownie każdy pojedynczy gol strzelony odkąd grałem w szkolnych drużynach. Za każdym razem, gdy pojawiałem się w lokalnych gazetach, wyciągał swoje wielkie nożyczki i wycinał artykuł, laminował go i tak dalej.
Pewnego lata wróciłem z Realu do domu i zobaczyłem, że on to nadal robi. Nadal wycina wszystko, nadal to laminuje. Ale tym razem wygrywaliśmy La Ligę! Pojawiało się bardzo dużo materiałów! A on musiał zdobyć każdą gazetę. I żadnej nie przepuścił.
Zawsze chciałem dodać dwie rzeczy do tej kapliczki: zdjęcie mnie trzymającego puchar Ligi Mistrzów oraz zdjęcie mnie wiszącego z samolotu po zwycięstwie w mistrzostwach świata, wymachującego flagą jak Romario.
Gdy dotarliśmy do finału Ligi Mistrzów w 2014 roku, a naszym rywalem było Atletico Madryt, mój dziadek był bardzo chory. Przed finałem grałem w czterech meczach z rzędu. Byłem gotów. Niestety menedżer wybrał innego zawodnika, by zamiast mnie rozpoczął ten mecz z Atletico.
Co mam ci powiedzieć? Byłem ekstremalnie załamany. I trochę zły. Ale wiedziałem, że tej nocy czeka mnie coś znacznie ważniejszego. Usiadłem na ławce i czekałem. Kiedy przegrywaliśmy 0:1, czekałem. Nadal czekałem również w 90 minucie. A potem, w 93. minucie Sergio Ramos ocalił nas po raz kolejny strzałem głową. Nie wiem o co chodzi z tym gościem. Może to dzięki jego włosom.
Gdy menedżer wezwał mnie i Isco w doliczonym czasie, wbiegłem na boisko mocno wkurzony, ale w dobrym rozumieniu tego słowa. Chciałem walczyć. Na boisku chciałem zostawić wszystko.
Gdy w doliczonym czasie strzeliłem gola, myślałem, że mój mózg się wyłączył. Chciałem zdjąć koszulkę. Ale potem pomyślałem, Cholera, nie możesz zdjąć koszulki, bo dostaniesz kartkę. Potem się uspokoiłem. I zacząłem płakać. To było czyste szaleństwo.
Minęło dokładnie 10 lat, od kiedy siedziałem przed telewizorem w Xerem i patrzyłem na te światła, zieloną trawę i mówiłem: “Co to do cholery za liga?”
10 lat później trzymałem to cholerne trofeum. La Decima – dziesiąty europejski puchar w historii Realu.
Kilka miesięcy po finale mój dziadek umarł.
Jestem bardzo dumny z tego, że zobaczył, jak podnoszę puchar Ligi Mistrzów. To dzięki niemu dotarłem właśnie do tego miejsca.
Czasami budzę się i myślę: “Jedenaście sezonów dla Realu Madryt. Jedenaście lat grania dla Brazylii. Dla takiego szalonego obrońcy, jak ja. Jak to możliwe, że nadal tutaj jestem?”
Każdego dnia, gdy pojawiam się na treningu, parkuję samochód i wchodzę do szatni Realu, odczuwam wielkie emocje. Nawet, jeżeli tego nie okazuję, w środku mocno to czuję. Nadal, każdego dnia wywołuje to we mnie wielki podziw. Bycie częścią dziedzictwa tego klubu jest dla mnie bezcenne. Ale mam jeszcze jedną, ostateczną misję.
Podczas mistrzostw świata w 2018 roku Brazylia wraca
Zapisz to sobie. Wyślij do siebie mailem. Szczerze wierzę, że z Tite w roli naszego menedżera, możemy wnieść brazylijską flagę z powrotem na najwyższy poziom.
Mogę śmiało powiedzieć, że Tite jest fenomenalną osobą.
W zasadzie, gdy przyjął pracę, zadzwonił do mnie i powiedział: “Nie mogę ci obiecać, że dostaniesz powołanie do reprezentacji, ale jeżeli tak się stanie, to czy nadal chcesz w niej grać?”
Odpowiedziałem: “Profesorze, sam fakt, że pan do mnie dzwoni, jest dla mnie bardzo emocjonujący. Od siedemnastego roku życia grałem dla reprezentacji narodowej. Wsiadałem wtedy do samolotu w 20-godzinny lot, siedząc w środkowym fotelu, a teraz, gdy siedzę na dobrym miejscu, myślisz, że nie będę chciał? Jestem gotowy kiedy tylko będziesz mnie potrzebował.”
Ta rozmowa wiele dla mnie znaczyła. To był pierwszy raz, gdy zadzwonił do mnie selekcjoner reprezentacji, a byłem w niej przecież od jedenastu lat. Dla Tite mógłbym zabić i zrobię wszystko, co tylko mogę, żeby wstawić to małe, złote trofeum do szafki mojego dziadka.
A jeżeli mi się nie uda, to co? Nadal będę Marcelo. Szczęśliwy jak skur***.
W niedzielę Marcelo i spółka zmierzą się z Realem Sociedad i są faworytem bukmacherów. ForBET za zwycięstwo “Królewskich” proponuje kurs 1.65. Dużo więcej można zarobić stawiając na zwycięstwo Realu Sociedad (4.50) czy remis (4.05).
BONUS 100% OD PIERWSZEJ WPŁATY DO 600 ZŁOTYCH
- .