Wszyscy sądzili, że zamieniając Madryt na Nowy Jork David Villa idzie na piłkarską emeryturę. Jednak 35-letni napastnik w niecałe trzy sezony zdobył dla New York City FC 60 goli w 91 meczach, a jego wyśmienita forma zaowocowała pierwszym po ponad trzech latach powołaniem do reprezentacji Hiszpanii. Oto jak piłkarz wspomina swoją karierę i drogę prowadzącą do Ameryki.
“Cześć David. Witaj w Nowym Jorku.”
Mniej więcej tyle byłem w stanie zrozumieć. Mężczyzna w porządnym garniturze wyciągnął do mnie rękę. Odwzajemniłem gest i się uśmiechnąłem. Potem powiedział jeszcze coś, a ja się zdenerwowałem. On chyba zadał mi pytanie?
Staliśmy w tunelu przy szatniach, na stadionie Yankee. Dopiero co przeniosłem się z Atletico Madrid do NYCFC, nowego nowojorskiego klubu piłkarskiego. To była jedna z moich pierwszych wycieczek na ten stadion, więc chodziłem oglądając każdy zakamarek. Dorastając w Hiszpanii niewiele wiedziałem o Ameryce. Nowy Jork istniał jedynie w filmach. Ale znaliśmy Yankees. A teraz stoję tutaj, patrząc na ten wielki symbol amerykańskiego sportu, mój nowy dom, gdy zupełnie niespodziewanie ten bardzo ważnie wyglądający człowiek w garniturze do mnie podszedł.
Nie miałem pojęcia do on do mnie mówi. Nie byłem nawet do końca pewien kim on w ogóle jest. Potem wychwyciłem jedno słowo, “Steinbrenner” i moje serce podskoczyło. W tym momencie uświadomiłem sobie, że moje lekcje angielskiego oglądając amerykańską telewizję z córkami nie spełniło dostatecznie swojej roli. Czułem się pewnie ucząc się języka na podstawie programów w Disney Channel, aż nagle stanął przede mną Hank Steinbrenner, a ja nie mogłem wyrazić tego, co chciałbym mu powiedzieć. A chciałem powiedzieć wiele rzeczy tak ważnej osobie, ale czułem się uwięziony w moim własnym ciele.
Hank i ja przez kilka sekund patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Powiedziałem do mojego tłumacza: “Proszę, powiedz mu, że ciężko pracuję nad moim angielskim!” Hank zaśmiał się i powiedział, że nie ma problemu. W tym momencie dotarło do mnie, że muszę na serio wziąć się za mój angielski i zatrudnić profesjonalnego nauczyciela. To był mój moment “Witaj w Nowym Jorku”. Mówią, że każdy człowiek ma taki.
Żeby wyjaśnić dlaczego jestem tak szczęśliwy z życia w Ameryce, muszę wyjaśnić skąd pochodzę.
Gdy myślę o moim dzieciństwie w Tuilla, w Hiszpanii, na myśl przychodzą mi trzy rzeczy: piłka nożna, węgiel i jabłka. Piłka nie jest czymś wyjątkowym w moim mieście. W całym kraju trzy miliony dzieciaków podąża tą samą ścieżką. Chodzą do szkoły, po czym wracają do domu i grają na ulicach, dopóki nie zrobi się ciemno. Jeśli przejdziesz się jakimkolwiek małym miasteczkiem w Hiszpanii, na każdym kroku zobaczysz szyby pobite podczas amatorskich rozgrywek piłkarskich. Często rozgrywki odbywają się w składach większych niż jedenastu na jedenastu. Nawet czterdziestu dzieciaków może grać “każdy na każdego”. Wiedzieliśmy, że jeżeli pójdziemy na kolację do domu, to będzie to koniec naszej nocy. Nasze matki zmuszą nas do nauki i pójścia spać. Więc kiedy byliśmy głodni, po prostu przeskakiwaliśmy przez płoty i “pożyczaliśmy” jabłka z pobliskich sadów. Najszybsze dzieciaki dodatkowo pożyczały kilka królików z niedalekich farm, ale ja nigdy nie byłem tak szybki.
Wszyscy goniliśmy marzenie.
Kontuzja
Każdy zna historię o amerykańskim śnie. Ale w Hiszpanii mamy swoją własną wersję. Kiedy dorastałem, hiszpańskim snem było założenie koszulki drużyny narodowej i wygranie mistrzostw świata po raz pierwszy w historii Hiszpanii. Nie będzie w tym przesady, jeżeli powiem, że to marzenie pojawiło się w mojej głowie o wiele wcześniej, niż sięga moja pamięć. Mając cztery lata grałem w piłkę ze starszymi kolegami i jeden z nich upadł na mnie, łamiąc mi przy tym kość udową. To było tak skomplikowane złamanie, że lekarze powiedzieli moim rodzicom, że istnieją dwie opcje leczenia. Pierwszą była operacja – łatwiejsze wyjście, ale mogące spowodować, że do końca życia będę miał problemy z poruszaniem się. Druga opcja była znacznie trudniejsza, ale dawała szansę na pełne wyleczenie. Musiałbym przez wiele miesięcy nosić gips od kostki aż po biodro. Istniało pewne prawdopodobieństwo, że jeżeli leczenie się nie powiedzie, to będę do końca życia utykał.
Dla mojego ojca była tylko jedna opcja. Wybieramy trudniejszą drogę. On po prostu był fanatykiem piłkarskim i od mojego urodzenia robił wszystko, żeby pomóc mi zostać profesjonalnym graczem. Wiele wiedział o ciężkiej pracy. Był górnikiem, jak większość mężczyzn w Tuilla. Każdego dnia, kiedy ja wstawałem do szkoły, on był już 800 metrów pod ziemią. To właśnie węgiel utrzymywał w tym czasie całe miasto, ale to jest bardzo niebezpieczna praca. Mój ojciec stracił kilku przyjaciół w tragicznych wypadkach i przeszedł wiele operacji z powodu urazów przy pracy. Łokieć. Kolana. I oczywiście nos. Śmiejemy się z niego prosząc o opowieść o tym, jak walczył z Mike'iem Tysonem.
Po tym, jak założono mi gips, byłem przykuty do łóżka na dwa miesiące. Moja prawa noga wisiała na temblaku. Sam nic nie pamiętam z tego okresu, ale rodzice opowiadali mi, że jedyne, co mogłem robić, to oglądać piłkę w telewizji i słuchać muzyki. Nie mogłem wyjść na zewnątrz, by pograć z kolegami w piłkę, ani nawet by pójść do szkoły. Z tego powodu stałem się bardzo nerwowy, więc zacząłem kopać, kopać i kopać lewą nogę tak bardzo, że w końcu mama unieruchomiła mi obie nogi, żeby zyskać trochę spokoju i ciszy.
Kiedy w końcu mogłem wstać z łóżka, nadal musiałem siedzieć w gipsie i to przez kolejne cztery miesiące, ale i tak pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem, było wyskoczenie z ojcem na podwórko przed naszym domem. To właśnie tam urodziło się nasze wspólne, piłkarskie marzenie. Tak więc opierałem się o ścianę, żeby utrzymywać równowagę, a ojciec podawał mi piłkę na lewą nogę. Niestety z racji bycia prawonożnym miałem z nią problem. Mój ojciec, nawet po długim dniu na kopalni, potrafił stać tam długie godziny i podawać mi piłkę, żebym mógł mu ją odkopywać.
Do dziś jestem w stanie z powodzeniem używać obu nóg, co uważam za duży atut, zwłaszcza, jeżeli chodzi o napastnika. Nigdy nie byłem najszybszy czy najlepszy technicznie, ale zawsze potrafiłem kopnąć piłkę obiema nogami, co robi ze mnie bardzo nieprzewidywalnego. Ta umiejętność pojawiła się dzięki poświęceniu mojego ojca, który ciągle podawał mi piłkę na lewą nogę, gdy miałem cztery lata. Bardzo mnie bolało, ale przypuszczam, że jego kręgosłup przeżywał agonię po pracy w kopalni. Ale on nigdy nie narzekał. Naprawdę to kochał. Od tego momentu był zawsze tam, gdzie grałem. Przenosił swoje dyżury w kopalni, żeby być w domu na czas moich treningów – nawet, gdy oznaczało to początek pracy o drugiej nad ranem. Od momentu, gdy skończyłem pięć lat i grałem w parku, aż do dwudziestego roku życia, gdy przeniosłem się do Saragossy, ani razu nie musiałem jechać na trening autobusem. Zawsze zawoził mnie ojciec.
Dorastając nie miałem pomysłu, jak wygląda Ameryka. Wydawała się po prostu bardzo oddalonym miejscem. Prawie nieosiągalnym. Dzieciaki w moim mieście nigdy nawet nie widziały szansy na jej odwiedzenie. Nie widziałem nic poza mój kraj, nawet poza moje miasteczko. Gdy miałem 9-10 lat, moim celem było dostanie się do klubu Sporting Gijon, jedynego profesjonalnego klubu w naszej prowincji Asturias. Słyszy się wiele historii o akademiach Barcelony czy Realu Madryt, gdzie dzieci są w zasadzie traktowane jak profesjonaliści. To zdecydowanie nie jest moja historia.
Piłkarz czy elektryk?
Kiedy w wieku szesnastu lat w końcu dostałem się do drużyny młodzieżowej Sporting Gijon, nadal chodziłem do szkoły i miałem zostać elektrykiem. Profesjonalny program rozwoju wymagał odbycia stażu – instalowanie klimatyzatorów i tym podobne. Ale ze względu na grę w Gijon, mecze kłóciły się ze stażem. Tak więc musiałem wybrać: kontynuować naukę i zdobyć konkretny fach, czy odłożyć to na bok i wyruszyć po marzenia? Wiedziałem, że mojego ojca nie będzie trzeba długo przekonywać, ale matka to była zupełnie inna historia. Ona nie była tak optymistycznie nastawiona w stosunku do piłki nożnej i chciała, bym potrafił zarobić na życie. Tak więc zawarłem z nią umowę: dam sobie dwa lata. Jeżeli do tego czasu nie dostanę się do profesjonalnej drużyny Gijon, zarzucę ten pomysł i wrócę do szkoły.
Dwa lata później moi rodzice byli jednymi z 16 tysięcy kibiców na widowni stadionu El Molinon, gdzie zaliczyłem swój profesjonalny debiut dla Gijon. To był najprawdopodobniej najszczęśliwszy dzień dla mojej rodziny. Nie byłem jeszcze piłkarzem. Nadal musiałem walczyć o swoje miejsce w drużynie. Nie wiedzieliśmy co przyniesie przyszłość. Ale osiągnąłem cel, dla którego moja rodzina bardzie wiele poświęciła. Włożyłem czerwono-białą koszulkę Gijon i zagrałem na stadionie, gdzie w latach 70. grał idol mojego ojca, Quini. Moja matka tego dnia płakała. Nie mieliśmy pojęcia, że za dziesięć lat będę podnosił puchar mistrzostw świata, wygrany po raz pierwszy w historii hiszpańskiej piłki nożnej. (Tego dnia płakał mój ojciec). Jedyne co wtedy wiedzieliśmy, to to, że moja kariera elektryka jest wstrzymana.
Przez następną dekadę zdobywałem kolejne szczyty, od małego Gijon do Zaragozy, potem do Valencii, Barcelony i Atletico Madryt. Całkiem nieźle jak na dzieciaka z jedną nogą nieco krótszą od drugiej. Ale wszystkie te kluby znajdowały się w Hiszpanii. Spędziłem całą swoją karierę w moim ojczystym kraju. Mogłem używać obu nóg, ale znałem tylko jeden język i jeden styl życia. Tak więc gdy dostałem szansę na przeprowadzkę do Ameryki, bym pomógł budować dziedzictwo nowego klubu NYCFC, wyzwanie było zbyt ekscytujące, by spasować.
Amerykański sen
Moja rodzina była bardzo podekscytowana nową szansą, ale moi koledzy pytali mnie: “David, co ty będziesz tam jadł? Tam nie ma takiego samego jedzenia jak u nas.”
Kiedy przybyłem tam w zeszłym roku, niedługo po zapoznaniu się z Steinbrennerem, zabrałem swoje dzieci na lodowisko w Bryant Park. Byłem przepełniony radością patrząc na nie bawiące się na tafli. Była tam olbrzymia świąteczna choinka i wysokie, świecące się wieżowce. Byłem w kurtce i czapce, nikt nie mnie rozpoznał. Byłem po prostu ojcem obserwującym swoje świetnie bawiące się dzieci. To samo robił mój ojciec, tylko ten park był znacznie fajniejszy niż nasz w Tuilla. Gdy skończyli jeździć, umierali z głodu. Było nas dziesięć osób, więc stanęliśmy przed kolejnym problemem z serii “witaj w Nowym Jorku”. Gdzie mamy pójść zjeść tak wielką grupą, bez wcześniejszej rezerwacji?
Moje dzieci chciały zjeść pizzę, spacerowaliśmy więc tak długo, aż znaleźliśmy maleńką pizzerię. Były w niej zaledwie dwa stoliki. To był cały Nowy Jork, taki, jakim widzisz go w filmach, ze zdjęciami w ramkach na ścianie i wszystkim innym. Gdy dostaliśmy pizzę, każdy dostał po kawałku i wszyscy oszaleli. Dzięki piłce nożnej byłem w każdym miejscu świata, więc mogę uczciwie powiedzieć, że to była najlepsza pizza, jaką kiedykolwiek jadłem. To był niewielki moment, ale tej nocy poczułem, że żyję amerykańskim snem.